Słońce
zaszło ponad godzinę przed tym, jak dotarliśmy do bramy wioski Tore okrążonej
drewnianym murem. Prowadziła do niej tylko jedna droga przez las ciągnąca się
do usytuowanego nieopodal miasta Kords. Tore otoczone było lasem od południa, zachodu
i wschodu, zaś na północ od wioski za bezdrzewnymi łąkami rozpościerającymi się
przez parę kilometrów pięły się wysoko szczyty Cichych Turni. Większość miejsc
takich jak to ludzie dawno już opuścili, szukając schronienia w większych
miastach. A było się przed czym chować.
Ze
względów bezpieczeństwa w wiosce zarządzono, że nikt nie może opuszczać Tore po
zmroku. Nikt też nie był na tyle szalony, by to robić. W gruncie rzeczy wyszliśmy
z wioski gdy słońce wisiało jeszcze wysoko na widnokręgu. Wiedziałam jednak, że
najlepiej będzie gdy przemkniemy do domów niezauważeni, nie mówiąc o reakcji
mojej matki gdyby zobaczyła, że znowu mnie nie ma. Uchyliłam bramę tylko na
tyle, bym mogła bez problemu prześlizgnąć się do środka. Gdy otwierało się ją
za szeroko zardzewiałe zawiasy wydawały nieprzyjemne skrzypienie, które bez
wątpliwości przyciągnęłoby uwagę strażników. Tuż za wejściem po lewej stronie
poukładane były beczki z winem przygotowane do wywozu wczesnym rankiem, w
pewnej odległości od ściany muru, mogłam więc schować się za nimi w oczekiwaniu
na mojego towarzysza.
W
końcu on również wślizgnął się do wioski, zamykając bezszelestnie bramę i
dołączając do mnie. Nie przypominałam sobie momentu, w którym zaczęłam
przyjaźnić się z Samem. Niemal ten sam wiek prawdopodobnie zadecydował o tym,
że byliśmy na siebie skazani. Nigdy nie zwracałam szczególnej uwagi na jego
wygląd, chociaż moja matka kilkakrotnie wspominała o nim używając przymiotnika
„przystojny”. Jego blond włosy obcięte były krótko, tylko grzywka odrobinę
dłuższa od reszty opadała mu na spocone od biegu czoło. Ostro zarysowane brwi
uniosły się właśnie do góry, gdy niebieskie oczy spostrzegły, że mu się
przyglądam. Na uwydatnionych kościach policzkowych można było dostrzec czerwone
plamy, które powstały zapewne ze zmęczenia. Mięśnie rozbudowane latami polowań
i pracy w kuźni z ojcem były dokładnie zarysowane pod ciemnymi, brudnymi
spodniami i koszulą, która dzisiaj rano może jeszcze była biała, teraz jednak
miała niezachęcającą, szarą barwę z wieloma przebarwieniami powstałymi
prawdopodobnie od styczności z żywicą. Z pewnością był atrakcyjny, nie czułam
jednak do niego nic, co wykraczałoby poza braterską miłość.
-
No co? – spytał szeptem, jednak przyłożyłam do ust palec sygnalizując mu, żeby
się nie odzywał.
Chociaż
do małego rynku było jeszcze paręnaście metrów nieoświetlonej ścieżki, a sama
brama kryła się w cieniu rosnącego tuż obok niej wiekowego dębu w dalszym ciągu
musieliśmy zachować ostrożność. Wyjrzałam zza beczek, by ujrzeć skąpany w
blasku pochodni opuszczony główny plac naszej wioski. Nie był imponujący, na
środku kwadratowej, niezbyt dużej przestrzeni na której w środowe i sobotnie
popołudnia organizowano miejscowe targowisko znajdowała się mała studzienka.
Plac otoczony był czterema budynkami, a z każdego rogu wychodziły dróżki do
domów prywatnych. Naprzeciwko nas, między szczelinami widziałam ciągle
oświetlone wnętrze drewnianej, dwupiętrowej garbarni. Właściciel, Thomas
Barkins właśnie oprawiał dostarczoną mu dzisiaj skórę. Widziałam jak mój
sąsiad, Alfred Hawk przyniósł mu ją dzisiaj z polowania. Na piętrze nad
zakładem znajdowało się mieszkanie pana Barkinsa. Mimo imponującego wieku, bo
miał bowiem ponad pięćdziesiąt lat, był kawalerem. Nie miał zbyt wiele do
roboty o tej porze roku, ostatnie oznaki zimy widoczne były dwa tygodnie temu.
Na
prawo od garbarni znajdował się sklep rzeźnika Michaela Tossa. Chata wykonana
była z drewna, jak wszystkie inne w Tore. Właściciel miał dom niedaleko rynku,
gdzie mieszkał z żoną i dwójką dzieci – trzynastoletnim Mattem pięcioletnią
Zoey. Jego sklep pogrążony był w mroku co oznaczało, że wrócił już do rodziny.
Naprzeciwko jego sklepu, po drugiej stronie garbarni swój kuźnię miała rodzina
Sama – Trestonowie. Interes prowadził głównie jego ojciec, lecz od paru lat
wyroby syna również trafiały do sprzedaży i to na górne półki. Sam był idealnym
dzieckiem, wszystko opanowywał błyskawicznie. Sklep przynosił duże zyski,
zwłaszcza że nie mieli w okolicy żadnej konkurencji – najbliższa kuźnia była w
mieście Kords. Ludzie z niewielu zamieszkałych jeszcze wiosek często zamawiali
u nich wyroby, niekiedy więc przewijały się powozy z ich towarem.
Najbliżej
nas, po prawej stronie ścieżki znajdowała się zawdzięczająca swoją nazwę od
drzewa nieopodal bramy Gospoda pod Bukiem, z której dobywały się już śpiewy.
Było to główne miejsce spotkań ludzi z Tore, którzy niemal codziennie witali
tam by się napić, zjeść i poopowiadać sobie historie. W poniedziałkowe wieczory
takie jak ten organizowane były również potańcówki. Gospoda trzymała się bardzo
dobrze, chociaż od paru dobrych lat nikt tam nie nocował. Ostatnim gościem,
który przyjechał do Tore na parę dni był otyły urzędnik ze stolicy, który
szczególnie zapadł mi w pamięć ze względu na dosyć oryginalną łysinę. Niemal ze
wszystkich stron jego głowa była idealnie gładka, jednak na czubku dosyć
wyraźnie rósł cienki, ciemny kosmyk, przylizany i delikatnie zakręcony. Gdyby
nie panujące wtedy okoliczności i powód jego przybycia pewnie stroilibyśmy
sobie z niego żarty razem z Samem.
Smoki
zniszczyły naszą wioskę równo 6 lat temu. Nikt nie widział ich przybycia,
zaatakowały w środku nocy i zniknęły niemal równie szybko jak się pojawiły.
Pamiętam jedynie, że był to dzień, w którym pokłóciłam się z matką gdy
dowiedziała się, że wyszłam poza bramę wioski. Zamknęłam się w swoim pokoju
zdenerwowana, i długo nie mogłam zasnąć. Nie było to jednak z powodu emocji.
Płomienna blizna, którą miałam na wierzchniej stronie dłoni od urodzenia
pierwszy raz piekła mnie niesamowicie. W końcu nie wytrzymałam i wstałam, by
włożyć ją do zimnej wody. I wtedy usłyszałam huk pierwszego wybuchu, gdy kula
ognia uderzyła w gospodę, w której ciągle było parę osób. Następne wybuchy
nastąpiły bardzo szybko po tym. Pamiętam matkę wbiegającą do mojego pokoju i
wrzeszczącą coś o smokach, ojca otwierającego metalową kładkę od piwnicy. Oraz
moment, w którym zorientowałam się, że nie mam ze sobą mojego naszyjnika –
obramowanej srebrem jadeitowej kuli.
Często
jak widzę płomień ogniska czy pochodni przypominam sobie moment, gdy jeden ze
smoków trafił w nasz dom. Właśnie wbiegłam na piętro, gdy wszystko w jednym
momencie zajęło się ogniem wraz z towarzyszącym temu hukiem. Minęłam biegiem
stare obrazy powieszone na ścianach i rzuciłam się ku otwartym drzwiom pokoju,
który jeszcze chwilę temu opuściłam. Gdy wpadłam do środka jedno ze zwierząt o krwistoczerwonych
łuskach wylądowało naprzeciwko otwartego okna mojej sypialni. Możliwe, że mnie
usłyszało ale nie mogłam być tego pewna. Jednak jednocześnie z chwilą gdy
zacisnęłam dłoń na amulecie, oczy smoka skierowały się w moją stronę. Jedyne co
pamiętam po tym to przeraźliwy, rwący ból w prawej dłoni. Nic poza tym.
Mówiono
mi, że ojciec wyniósł mnie z płonącego domu na rękach. Opowiadano, że smoki
szybko odleciały i ślad po nich zaginął. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby
nie fakt, że smocze cele znikały zwykle z powierzchni Ziemi. Tym razem było
inaczej, połowa wioski nie zdążyła nawet zostać podpalona. Ataki smoków
zdarzały się niemal wszędzie, zwłaszcza odkąd władzę przejął król Adlin Lauter,
jednak od tamtego czasu w okolicy nikt nigdy żadnego nie widział, chociaż
wcześniej ataki zdarzały się częściej. Nikt nie potrafił tego wyjaśnić. Wioskę
odbudowano, a cała sprawa poszła w zapomnienie.
Skierowałam
wzrok na kuźnię, obok której musieliśmy przemknąć, by nie zwrócić na siebie
uwagi strażników na wieży strażniczej. Chociaż mieszkaliśmy w innych częściach
wioski, zwykle rozstawaliśmy się przed moim domem. Tym razem było jednak o
wiele później niż zwykle. Spojrzałam na Sama, który kiwnął mi głową w gotowości,
po czym zgodnie przekradliśmy się za sklep jego rodziców. Zatrzymałam się,
chociaż zwykle tego nie rozbiliśmy, a gdy się odwróciłam napotkałam jego
pytające spojrzenie.
-
Idź do domu – mruknęłam pod nosem, byłam jednak pewna, że mnie usłyszał.
Pokręcił
głową wiedząc, że im mniej w tym momencie rozmawiamy tym lepiej. Strażnicy mogą
kręcić się w okolicy nie licząc tych na wieży, a spotkanie z nimi nie należało
do moich priorytetów dzisiejszego wieczoru. Zwłaszcza, że ostatnio jeden z
nich, wyjątkowo wysoki i zgarbiony odprowadził mnie pod same drzwi domu i uciął
sobie małą, dosyć nieprzyjemną rozmowę z moją mamą.
-
Jest późno, zobaczymy się jutro Pod Bukiem tak jak zwykle. – Starałam się
wyglądać przekonująco.
Spojrzał
na mnie z wątpliwością błyszczącą w niebieskich oczach. Wiedział jednak, że mam
rację. Nie tylko ja byłam w tarapatach, jego rodzice również nie mogli się
dowiedzieć o naszej wycieczce. Mimo, że Sam był już pełnoletni, miał już bowiem
dziewiętnaście lat „zabrał” na nią osobę niepełnoletnią. Chociaż byłam od niego
tylko dwa lata młodsza, zakazy naszego prawa mające na celu jak najlepszą
ochronę tej małej społeczności ciągle mnie obowiązywały. Jednym z nich było
właśnie wychodzenie za mury Tore bez zgody burmistrza bądź kogoś ze starszyzny.
A żeby chociaż się o takie pozwolenie ubiegać trzeba było mieć zezwolenie
rodziców. Ja nie miałam nawet co o nim marzyć. Możliwe, że ojciec zgodziłby się
na parogodzinne wyprawy raz na jakiś czas, jednak moja mama była strasznie
przewrażliwiona. Nie dziwiło mnie to, jej jedyna siostra Margaret zginęła
podczas ataku smoków.
-
No dobrze – mruknął Sam w odpowiedzi, po czym uśmiechnął się lekko i zniknął za
rogiem kuźni, zapewne postanawiając przejść do swojego domu okrążając rynek. Nie
zastanawiając się długo ruszyłam prosto, mijając zakręt za którym zniknęła jego
postać i zgaszoną latarnię.
Żwirowana
ścieżka prowadząca od rynku do grupy domów, pośród których znajdował się również
mój była prosta, jednak nie mogłam nią iść. Podeszłam ponownie pod mur po
drugiej stronie oświetlonej wieży strażniczej, którą zawsze musieliśmy okrążać
i ruszyłam wzdłuż niego. Miałam o tyle prościej od Sama, że mój dom umieszczony
był na uboczu, a nie bliżej środka jak jego. Wzdłuż drogi po obu stronach w
równych odstępach zbudowane były drewniane domki, wszystkie wyglądające niemal
identycznie. Jednak w tak małej społeczności jak nasza każdy wiedział, gdzie
kto mieszka. Od strony muru pierwszy dom należał do starego Taunera. Jako jeden
z najstarszych mieszkańców wioski był bardzo poważany i stał się trzecią
najważniejszą osobą w wiosce, zaraz po burmistrzu i panu Deverze
wyprzedzającego go wiekiem o parę lat.
Ominęłam
go szybko, a także następny należący do syna właścicielki gospody, Mariusa
Thorna. Zapewne pomagał matce w obsłudze klientów, jednak jego żona Sarah
prawdopodobnie była w domu i opiekowała się ich nowo narodzonym dzieckiem.
Wskazywał na to blask świec odbijający się w oknach, jednak mogli po prostu
zapomnieć ich zgasić.
Następna
była piekarnia mojego ojca. Dosyć nieprzyjemne były moje wspomnienia z nią
związane, gdy tata próbował nauczyć mnie jak piec chleb. W porównaniu do Sama,
któremu zawsze wszystko przychodziło z łatwością, ja musiałam źle wymieszać
składniki i przypiec cały wyrób. Moje dzieło bardziej przypominało węgiel niż
pieczywo, a smakowało nie lepiej od ziemi. Tak samo skończyły się moje próby
opanowania rzemiosła matki – krawiectwa. Prosta, bawełniana sukienka, której szycia
próbowano mnie nauczyć nadawała się, po odpowiednim przerobieniu tylko na małą
poszewkę. Rodzice już dawno zrezygnowali z prób przekazania mi ich wiedzy, za
to bezustannie powtarzali mi, że muszę znaleźć coś z czego będę mogła utrzymać
się w przyszłości. Jednak jedyna czynność jakiej chciałabym spróbować była poza
moim zasięgiem.
Chociaż
polowanie było bardziej męskim zajęciem dałabym wiele by chociaż raz spróbować.
Często ćwiczyłam z Samem strzelanie z łuku i chociaż nie wychodziło mi to tak
dobrze jak jemu – wydawało mi się niemal niemożliwe strzelenie w sam środek
tarczy wszystkimi strzałami tak jak on robił to za niemal każdym razem – nie
szło mi najgorzej i bardzo to lubiłam. Musiałam jednak zostać przy drewnianych
i słomianych celach. Odkąd pamiętam wszystkie zwierzęta omijały mnie szerokim
łukiem i uciekały na mój widok, chociaż powodu takiego ich zachowania nie
znałam. Pamiętam jak parę lat temu wymknęliśmy się z Samem na małe polowanie.
Przez całą drogę, bez względu na to jak cicho i wolno się poruszaliśmy nie
widzieliśmy żadnego zwierzęcia. Ciszę czasem przerywał tylko szelest suchych
liści na ziemi bądź łamane gałązki, a na ziemi często znajdowaliśmy ślady
wskazujące na to, że jakiekolwiek zwierzęta tam były szybko uciekły niedługo
przed tym jak się tam pojawiliśmy. Sam często żartował, że wytwarzam jakiś
specjalnie nieprzyjemny dla zwierząt zapach i czasem gdy widziałam zrywające
się na mój widok do ucieczki psy lub kury z wioski nawet mu wierzyłam.
Za
piekarnią zauważyłam swój dom. Nie różnił się wieloma rzeczami od pozostałych –
piętrowa, drewniana chatka z kamiennym kominem wystającym z dachu. Przez okna
nie zauważyłam żadnego światła i od razu poczułam ulgę. Rodzice jeszcze nie
wrócili. Podbiegłam do tylnego wejścia schowanego pod krótkim daszkiem, które
było w odległości tylko paru metrów od ściany muru. Przy oknie do kuchni, po
lewej stronie drzwi poukładane były pudła różnokolorowego materiału, który moja
mama zamówiła ze stolicy. Pewnie nie zrobiła jeszcze miejsca w swojej pracowni,
by zmieściły się w domu. Drzwi otworzyły się z towarzyszącym temu cichym
skrzypieniem, nie przejęłam się tym jednak pewna, że jestem sama. Stanęłam w
ciemnym korytarzu. Panujący mrok pewnie skłoniłby wielu do zapalenia świecy
bądź lampy oliwnej, ja jednak bez problemu ominęłam drzwi po lewej stronie
prowadzące do kuchni oraz drzwi do salonu po prawej i dotarłam do schodów
znajdujących się tuż przy wejściu do pracowni mamy. Położyłam lewą rękę na
oparciu, ale nie zdążyłam wejść na pierwszy stopień, gdy ciszę przerwał dobrze
mi znany, ostry głos.
-
Amando Pam Greynote, pozwól tu na moment – powiedziała moja mama, a serce
zaczęło walić mi jak opętane. Zwracała się do mnie tak tylko wtedy, gdy miałam
duże kłopoty.
Niechętnie
odwróciłam się w stronę otwartych drzwi do jej pracowni. W nikłym blasku jednej
świecy, przy której siedziała mama w swoim ulubionym, skórzanym fotelu
widziałam niemal wszystkie najważniejsze szczegóły pomieszczenia. Na lewej
ścianie wisiał obraz lasu nocą, który zawsze przyprawiał mnie o gęsią skórkę.
Najbardziej przerażające były w nim dwie pary oczu odbijające blask księżyca w
ciemności. Nieważne, jak długo wpatrywałaś się w cień na płótnie, nie sposób
było rozszyfrować do jakich zwierząt owe oczy należą. Przy ścianie naprzeciwko
drzwi stały różnej wielkości metalowe formy przypominające ludzką sylwetkę. Na
jednym z manekinów zawieszona była męska koszula koloru białego. Mama często
nakładała na nie swoje dzieła przed wykańczaniem. Jeden pokój w domu z osobnym
wejściem od strony drogi przeznaczony był na sklep z wykonanymi przez nią ubraniami.
Po prawej stronie, tuż obok stolika i zajętego przez nią fotela znajdował się
drugi, duży stół na którym miała wszystko potrzebne do szycia – drogi zestaw
igieł i nici, nożyce, skrawki materiału rozrzucone dosłownie wszędzie. Jednak
mama zawsze wiedziała, gdzie co zostawiła.
W
końcu spojrzałam na nią. Niewiele ją przypominałam, a jedyną cechą która nas
łączyła były brązowe włosy. Co prawda moje w blasku słońca nabierały
miedzianego blasku, a jej zawsze miały ten sam odcień przypominający korę drzew
w lesie. Marszczyła brwi ze zdenerwowania, a jej pogodna zwykle twarz
wykrzywiona była w gniewnym grymasie. Była ładna jak na swój wiek, a małe
zmarszczki w okolicach oczu i ust tylko dodawały jej uroku. Świdrowała mnie
ciemnymi oczami, jakby czytała mi w myślach. Ubrana była w czerwoną koszulę
nocną, którą sama uszyła parę lat temu. Nerwowo tupała lewą stopą.
-
Gdzie byłaś? – spytała cicho, nie chcąc podnosić głosu ze względu na ojca.
Skoro ona była w domu, a lampy wszędzie były pogaszone tata musiał już spać na
piętrze.
-
U Sama – odpowiedziałam jej, starając się cały czas patrzeć jej w oczy.
-
Nie kłam – wysyczała groźnie, widocznie będąc na granicy swojej cierpliwości. –
Znowu wyszłaś z wioski, prawda?
Spuściłam
głowę. Nie miałam odwagi dalej utrzymywać kontaktu wzrokowego. Mama zaczęła
rytmicznie odbijać paznokciami o blat stolika, znając już odpowiedź na swoje
pytanie. Nigdy nie potrafiłam dobrze kłamać, zwłaszcza do niej.
-
Przepraszam. – Miałam nadzieję, że może to trochę załagodzi sprawę.
-
Przepraszasz mnie? – spytała przez zaciśnięte zęby. – Czy ty naprawdę nie
zdajesz sobie sprawy, co ci tam grozi? Jakie niebezpieczeństwa czekają tam na
takie nieostrożne osoby jak ty?
-
Przecież nic mi się nie stało – mruknęłam pod nosem bardziej do siebie, jednak
mnie usłyszała.
-
Ale mogło! – krzyknęła mama, na moment zapominając o śpiącym na górze ojcu.
Szybko jednak potrząsnęła głową i powróciła do cichego tonu. – Zawiodłaś mnie,
dziecko. Ostatnio złożyłaś obietnicę, że nie zrobisz tego więcej. Nie
dotrzymałaś jej. – Przerwała na moment, nachylając się i chowając twarz w
dłoniach. – Doszłam do wniosku, że skoro masz za dużo wolnego czasu trzeba ci
go jakoś zagospodarować.
Co
ona powiedziała? Przecież dobrze wiedziała, że nie umiem szyć ani piec chleba.
-
Rozmawiałam dzisiaj z Dory Thorn – kontynuowała, nie patrząc na mnie. – Od
jutra będziesz pomagała jej w gospodzie. Marius musi zająć się rodziną więc
szukają kogoś na jego miejsce.
Otworzyłam
szeroko oczy. To nie może być prawda. Przecież jak będę tam pracowała nie będę
miała w ogóle czasu na wypady z Samem.
-
Ale…
-
Amando – przerwała mi stanowczo, zmuszając do zachowania ciszy. – Nie będzie
żadnej dyskusji na ten temat. Zaczynasz w południe. – Odwróciła się ode mnie,
chwytając jeden ze skrawków materiału i igłę. – Dobranoc – powiedziała jeszcze
tylko, po czym całkowicie zajęła się szyciem.
Odwróciłam
się zdenerwowana i szybko wbiegłam po schodach. Przecież nie może zamykać mnie
pod kluczem! Gdy pokonałam wszystkie stopnie ominęłam pokój rodziców po lewej
stronie, z którego dochodziło ciche chrapanie. Brązowe ściany korytarza skąpane
w mroku wydawały się niemal czarne. Przebiegłam parę metrów po czym szybko
pokonałam próg po prawej stronie i zatrzasnęłam drzwi.
Ten
pokój zawsze wydawał mi się bezpieczną przystanią. Zawsze wracając z wypraw za
mur, gdy byłam już w środku wiedziałam, że moja nieobecność pozostanie
tajemnicą i jestem już bezpieczna. To tutaj opadały mi wszystkie negatywne
emocje po kłótniach lub nieprzyjemnych sytuacjach. Ta sypialnia była wyjątkowa,
chociaż w gruncie rzeczy nie było w niej nic nadzwyczajnego. Stara szafa stała
pod lewą ścianą, a naprzeciwko drzwi umieszczone było duże okno. Na ziemi
położone było odpowiednio obrobione wilcze futro. Nie lubiłam go. Niezbyt
cieszyła mnie myśl, że ktoś zabił jakieś zwierzę tylko dla futra. Wilcze mięso
nie należało do najsmaczniejszych, więc myśliwy upolował go pewnie tylko dla
rozrywki. Oprócz tego przy prawej ścianie umieszczone było łóżko, którego w
sypialni zabraknąć nie mogło. Obok niego znajdował się także kwadratowy stolik
z małą lampą. Nad łóżkiem powieszony miałam wianek ze specjalnej mieszanki ziół
zrobiony przez moją mamę, który podobno miał przeganiać koszmary. Rzadko pamiętałam
swoje sny, trudno więc było mi stwierdzić, czy rośliny działały.
Zdjęłam
skórzane buty, które trochę się już popsuły od używania – podeszwa w prawym pękła
po środku, a w lewym była mała dziurka na czubku. Nikt jednak nie zwracał w Tore
uwagi na takie rzeczy. Buty nie należały do najtańszych wyrobów, dlatego większość
starała się nosić je jak najdłużej. Zdenerwowana rzuciłam się na łóżko. Może
jutro wstawi się za mną ojciec, a wszystko okaże się tylko złym wspomnieniem?
Miałam poleżeć chwilę przed przebraniem się w piżamę, jednak sen przyszedł
wcześniej niż się tego spodziewałam, zabierając mnie w otchłań niezrozumiałych
dla mnie kolorów i kształtów, o których rano i tak miałam zapomnieć.
***
Obudziło
mnie głośne pukanie do drzwi. Podniosłam ciężkie powieki, kierując wzrok na
drzwi, w które ktoś ciągle uporczywie uderzał. Tylko jedna osoba tak mnie
budziła.
-
Już wstaję, mamo! – zawołałam, a pukanie ustało.
Chętnie
przekręciłabym się jeszcze na drugi bok i ucięła sobie drzemkę, jednak
wiedziałam, że jak nie pojawię się na dole za parę minut mama przyjdzie z
brutalniejszym sposobem postawienia mnie na nogi. Pamiętam jak parę lat temu
wylała na mnie kubek zimnej wody. Miałam wilgotne łóżko przez minimalnie trzy
dni. Nie bez problemów usiadłam. Promienie słońca wpadały przez zamknięte okno,
rzucając światło na podłogę i fragment szafy, drażniąc moje oczy. Podniosłam
się obolała i powłócząc nogami dotarłam do drzwi. Zauważyłam, że ciągle mam na
sobie wczorajsze ubranie – brudne skórzane spodnie i czarną koszulę porwaną na
lewym ramieniu, jednak postanowiłam przebrać się później. Wychodząc potknęłam
się o zostawione wcześniej na podłodze buty, jednak udało mi się utrzymać
równowagę. Na korytarzu rzuciłam tylko okiem na zegar wahadłowy wiszący na ścianie
naprzeciwko drzwi do pokoju rodziców, wskazujący dziesiątą trzydzieści.
Mama
czekała na dole schodów i niemal od razu powitała mój ubiór dezaprobatą. Ciągle
była zła, widziałam to w jej oczach.
-
Kąpiel już gotowa – stwierdziła głosem pozbawionym emocji. Zeszłam na dół,
starając się udobruchać ją uśmiechem, jednak spojrzała na mnie z jeszcze
zimniejszym wyrazem. – Pamiętaj o włosach. – Chwyciła moją dłoń swoimi zimnymi
rękami i usłyszałam cichy syk, jak wciągała powietrze. – I pozbądź się jakoś
tego brudu spod paznokci. Jesteś kobietą, jak możesz doprowadzać się do takiego
stanu…
Puściła
mnie, jeszcze raz spojrzała na mnie smutno po czym odwróciła się i ruszyła do
kuchni. Zaczęłam coraz mniej wierzyć w to, że mogłaby zmienić zdanie nawet
gdyby wstawił się za mną ojciec. Westchnęłam głęboko, po czym okrążyłam schody
i ruszyłam dalej korytarzem. Ciasny przedpokój kończył się zamkniętym głównym
wyjściem z domu, po lewej zaś w połowie długości schodów otwarte drzwi
prowadziły do skromnej łazienki z wanną zajmującą połowę całej dostępnej
przestrzeni. Było to najmniejsze pomieszczenie w całym domu, wyłożone kremowymi
płytkami. Na ścianach po obu stronach drzwi wisiały płonące lampy uwalniające
migoczące światło. Weszłam do środka, z ulgą zrzucając przyklejone do spoconej
skóry ubrania. Sprawdziłam wskazującym palcem prawej ręki temperaturę wody.
Miała idealną temperaturę, nie była ani gorąca ani chłodna. Zanurzyłam się z
cichym westchnieniem.
Gdy
po parunastu minutach szorowania ciała umyłam włosy i oczyściłam paznokcie,
woda ciągle nie była zimna. Chętnie poleżałabym w niej dłużej, jednak nie
miałam na to czasu. Skoro miałam być Pod Bukiem o dwunastej musiałam się
pospieszyć. Wstałam więc szybko i wyszłam z wanny o mało się nie przewracając
przez śliską posadzkę. Wytarłam się moim ciemnoniebieskim ręcznikiem i owinęłam
szlafrokiem, wrzucając brudne ubrania do postawionego przy ścianie wiadra. Jak
każdego wtorku moja mama miała zrobić dzisiaj pranie, więc kubeł był wypełniony
brudną odzieżą.
Ożywiona
kąpielą wyszłam z łazienki i udałam się do kuchni, by zjeść śniadanie. Mama i
tata siedzieli ciągle przy stole ustawionym przy ścianie naprzeciwko wyłożonego
kamieniami paleniska. Nad płonącym ogniem wisiał na specjalnym rusztowaniu
kocioł z ładnie pachnącą zupą. Nad nim w pewnej odległości widoczne było
obudowane zakończenie komina. Światło wpadające przez okno całkowicie
wystarczało do oświetlenia całego pomieszczenia. Tata siedział do mnie tyłem, a
mama ubrana dzisiaj w ciężką, zieloną suknię zajmująca miejsce naprzeciwko
niego udała, że mnie nie zauważyła. Niewinnie usadowiłam się obok taty, który
powitał mnie uśmiechem i kiwnięciem głowy, a ja odpowiedziałam mu tym samym.
Sięgnęłam po kromkę świeżego chleba i nabrałam nożem domowej roboty dżem z
leśnych malin.
-
Mówiłam ci, że ciotka Miriam znowu wychodzi za mąż? – odezwała się do ojca
mama, ciągle w skupieniu mnie ignorując.
-
Doprawdy? – odpowiedział jej ojciec, jak zwykle przejawiając spokojne
zainteresowanie.
Nie
byłam do niego podobna w takim samym stopniu jak nie przypominałam matki. Ojciec
zawsze prezentował się dostojnie, zapewne przez jego potężną postawę. Był
jednym z najwyższych mężczyzn w Tore, i chociaż doskonale nadawałby się do
wykonywania cięższego zawodu, on wolał piec pieczywo. Zawsze dokładnie ogolony,
z przystrzyżonymi czarnymi włosami wyglądał na o wiele młodszego niż był w
rzeczywistości. Jego wiek zdradzały tylko zmarszczki na przystojnej kiedyś
twarzy. Nos szpecił garb, który był konsekwencją złamania. Ubrał się jak zwykle
w ciemne spodnie i białą koszulę na której nikt nie doszukałby się choćby
jednej plamki. Jadł kanapki z pieczenią, podczas gdy moja mama cokolwiek jadła
już dawno skończyła.
-
W jej wieku to naprawdę robi się śmieszne – skomentowała mama biorąc ze stołu
łyżeczkę do herbaty i zaczynając się nią bawić.
-
Który to już będzie mąż? – dopytał się tata.
-
Ósmy. Ma na imię Pablo, podobno jest z jakiejś szlacheckiej rodziny, starszy od
niej wdowiec.
Jak
zwykle zdziwiłam się prędkością zdobywania przez mamę informacji. Skupiłam się
jednak nad gryzieniem kanapki, czekając na odpowiedni moment do poruszenia
tematu pracy w gospodzie.
-
Kiedy urządzają wesele? – ojciec jak zwykle zadawał pytania, na które matka
chętnie odpowiadała.
-
Podobno latem, jednak nie ustalili jeszcze daty. A wiesz już czy żona twojego
brata urodziła?
-
Evana? Tak, już trzy dni temu.
Mama
zrobiła obrażoną minę, po czym powiedziała:
-
I mi o tym nawet nie wspomniałeś?
-
Umknęło mi to. W każdym razie mają zdrowego chłopca.
-
Chwała Bogu – ucieszyła się mama. Zawsze miała słabość do dzieci i szczerze
mówiąc dziwiło mnie to, że byłam jedynaczką. Jednak gdy tylko poruszałam ten
temat mama zaczynała zachowywać się dziwnie, po czym mówiła o czymś zupełnie
innym. – Zdecydowali się już na imię?
-
Podobno chcą nazwać go po moim ojcu, Ethan.
Nastała
długa cisza. Dokończyłam kanapkę i postanowiłam ją wykorzystać.
-
Tato? – zwróciłam się do ojca, który z zaciekawieniem zwrócił się w moją
stronę. Rzadko odzywałam się przy stole.
-
Tak?
-
Co myślisz o mojej pracy w gospodzie? – spytałam niewinnie, jednak mama dobrze
wiedząc już co knuję upuściła łyżeczkę na stół. Tata jednak zdziwił odpowiedzią
nas obie.
-
To bardzo dobry pomysł, a czemu pytasz?
Otworzyłam
szeroko oczy. Tata, który zwykle stawał po mojej stronie i często ratował mnie
od postanowień mamy tym razem stanął po jej stronie.
-
Byłam ciekawa – mruknęłam ponuro. – Czemu tak myślisz? – dopytałam z nadzieją,
że może jednak zmieni zdanie.
-
Jesteś prawie pełnoletnia i jeszcze nie wiesz jak chcesz pracować. W gospodzie
jest wielu ludzi, może coś ci się spodoba po rozmowie z którymś.
Zrezygnowana
zajęłam się piciem kompotu, który podała mi mama, wyraźnie zadowolona z
odpowiedzi taty.
-
A skoro mowa o twojej pełnoletności, Amy – powiedziała mama dziwnym tonem. – Co
myślisz o chłopaku od Trestonów?
Spojrzałam
na nią zaskoczona. Wyłapała mój wzrok i uśmiechnęła się tajemniczo. Czemu
pytała mnie o Sama?
-
Spędzacie razem tyle czasu, może chcesz mi o czymś powiedzieć?
Zakrztusiłam
się napojem. W końcu rozszyfrowałam o co jej chodziło i poczułam krew
napływającą mi do twarzy. Tata zachichotał, za to mama patrzyła na mnie
próbując wyczytać coś z mojej miny. Gdy w końcu resztki kompotu przestały
drażnić moje gardło zdobyłam się na wyjąkanie odpowiedzi drżącym głosem:
-
Mamo! Sam to tylko… tylko przyjaciel.
Tata
zachichotał jeszcze głośniej, a ja wstałam gwałtownie, czując jak moje policzki
czerwienieją jeszcze bardziej.
-
Lepiej już pójdę – powiedziałam starając się brzmieć stanowczo, po czym szybko
wbiegłam na górę do swojego pokoju, chcąc się przebrać. Z dołu usłyszałam
stłumioną wymianę zdań rodziców, w których tata rozbawionym głosem karcił mamę,
że była taka bezpośrednia, a ona broniła się twierdząc, że chce mieć wnuki.
W
końcu zdecydowałam się na prostą, jasnoniebieską sukienkę do ziemi z długimi
rękawami. Wychodząc, nawet nie poszłam się z nimi pożegnać, ciągle zawstydzona.
Miałam nadzieję, że nie wpadnę po drodze na nikogo znajomego. Prosta droga z
obu stron otoczona była drewnianymi chatami, naprzeciwko nas dom miał myśliwy Alfred
Hawk. Droga kończyła się na naszych dwóch budynkach. Na zewnątrz było już wielu
ludzi, dzieci ganiały się między krzakami rosnącymi wzdłuż ścieżki w nierównych
odstępach. Powitałam się z czekającym pod piekarnią pomocnikiem ojca, otyłym
Brucem. Skłonił mi się nisko, po czym niespokojnie zerknął na mój dom. Był ode
mnie starszy o minimalnie dziesięć lat, jednak ciągle nie miał żony i dzieci.
Ruszyłam dalej witając się jeszcze z paroma mieszkańcami wioski, w końcu
wkraczając na rynek.
Nie
był zatłoczony, na ławce pod gospodą siedziało tylko państwo Baum, sąsiedzi
Sama. Pan Baum był ślusarzem i wykonywał większość drewnianych rzeczy w wiosce.
Nawet ławka, na której siedzieli została skonstruowana w jego warsztacie. Nad
wejściem do gospody wisiał szyld z namalowanym bukiem. Nie umiałam czytać,
jednak znaki dookoła drzewa prawdopodobnie zdradzały nazwę karczmy. Na piętrze
znajdowały się pokoje mieszkalne, niezajmowane przez nikogo od dawna. Przeszłam
szybko odległość dzielącą mnie od drzwi i otworzyłam skrzypiące drzwi,
wkraczając do środka.
Gospoda
ani trochę się nie zmieniła odkąd byłam w niej ostatni raz. Obszerną przestrzeń
zajmowało dziesięć okrągłych stolików. Przy każdym z nich ustawione były cztery
drewniane krzesła. Blaty stolików lśniły, zapewne wyczyszczone dzisiejszego
ranka. Naprzeciwko drzwi, w głębi lokalu znajdował się bar, przy którym mogło
usiąść kolejne dziesięć osób. Pani Thorn stojąca za nim czyściła kufle, zaś pan
Thorn wywieszał ogłoszenia na specjalnej tablicy niedaleko wyjścia. Oboje
kiwnęli na mnie głową w geście powitania. Wnętrze oświetlone było przez
promienie światła wpadające do środka przez cztery okna. Po prawej stronie baru
znajdowały się schody na piętro prowadzące do części mieszkalnej.
Pani
Thorn była otyłą blondynką o małych, brązowych oczach. Ubrana w czerwoną suknię
kupioną w sklepie mojej mamy wyglądała na nieco grubszą, niż była w rzeczywistości.
Nie należała do najładniejszych kobiet, na okrągłej twarzy najbardziej
rzucającym się w oczy fragmentem był duży, zadarty do góry nos. Jej mąż też był
otyły, nie imponował też wysokością. Wśród rzadkich, brązowych włosów można
było dostrzec siwe odrosty. Opiętą granatową koszulę w kratę wpuścił w czarne
spodnie. Nieogolony zarost podkreślał ostre rysy jego kanciastej twarzy.
Gwizdał pod nosem starą regionalną kołysankę.
Pani
Thorn wyszła zza baru zostawiając kufel na ladzie. Złapała leżącą na jednym
stoliku tacę i kiwnęła na mnie ręką. Podeszłam szybko, odbierając od niej
śniadanie składające się z ciągle parującej herbaty i ciepłej zupy warzywnej.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
-
Dobrze, że już jesteś. Szybko zanieś to naszemu gościowi, a potem zejdź na dół,
dam ci fartuch i powiem co masz robić dalej.
-
Gościowi? – Zdziwiłam się. Chyba coś jej się pomyliło. Mam to zanieść panu
Thornowi?
-
Tak, gościowi. Biedak przyszedł tu wczoraj w nocy, cały przemarznięty.
Otworzyłam
szeroko oczy. Czy chciała zażartować z nowej pracownicy? Słyszałam o jej
oryginalnym poczuciu humoru, ale tego się nie spodziewałam.
-
Na co się tak patrzysz? – spytała pani Thorn, a po jej tonie zrozumiałam, że
lekko się zdenerwowała. – No już, idź zanim wystygnie, jest w pokoju pierwszym,
pierwsze drzwi po prawej jak wejdziesz na górę.
Nie
chcąc źle wypaść pierwszego dnia zgodnie podeszłam do schodów i weszłam ciasnym
korytarzem na górę. Ściany wyklejone były tu zieloną tapetą, a ze ścian
sterczały zakurzone świeczniki. Prawie wylałam zupę, gdy zahaczyłam nogą o
ostatni stopień. Szybko wyprostowałam się i podeszłam do pierwszych drzwi na
korytarzu. Nie zdziwiłam się, gdy zauważyłam na nich metalową blaszkę z numerem
1. Zapukałam, nie spodziewając się żadnej reakcji i trudno sobie wyobrazić, jak wielkie było moje zdziwienie,
gdy ktoś ciepłym, głębokim głosem odpowiedział:
-
Proszę!
wow jaka długa o.o oczywiście napisane genialnie jak zawsze ;) chociaż jak dla mnie mogłoby być więcej akcji a mniej opisów xd jak dla mnei za dużo informacji o sasiadach itd , przecież i tak nic z tego nei zapamiętałam xd ogólnei zaczyna się fajnie, nie mogę się doczekać jak to rozwiniesz ;) podziwiam cię że radzisz sobie z kilkoma blogami na raz xd
OdpowiedzUsuńweny ;*
powiem krótko: czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuń0.o KCE DALEJ !
OdpowiedzUsuńBorę Sama xD
KASSSSIUUUUUU ! :D
OdpowiedzUsuńTak, ja uprzedzałam... :P
NOMINACJA DO LIEBSTEN AWARDS ! :D JEEEEJ :D
Tu masz więcej info ;P --- > http://sherbet69.blogspot.com/2013/12/liebsten-awards.html
Nie dość, że rozdział długi, to naprawdę interesujący. Intryguje mnie Thorn i co będzie, gdy ona wejdzie i się z nim spotka. Zakończenie daje poczucie niedosytu! Po prostu chce się więcej^^
OdpowiedzUsuńDodaję do obserwowanych i czekam na kolejny rozdział!
[piekna-przestepczyni.blogspot.com]
Długo jak na początek :) Ciekawe kto powiedział to proszę, pisz kolejne rozdziały :)
OdpowiedzUsuńtytankiwschodu.bloog.pl
Bardzo długi rozdział, ale także bardzo interesujący i to zakończenie, muszę się dowiedzieć kto to jest tym gościem xd
OdpowiedzUsuń