środa, 13 kwietnia 2016

Rozdział 5


            – Amy! – krzyknęła mama, gdy tylko usłyszała delikatne skrzypnięcie drzwi wejściowych. Musiała czekać na ten dźwięk całą noc, bo zanim rzuciła mi się na szyję zauważyłam jej podkrążone, opuchnięte od płaczu oczy – niepasujące do niej połączenie wylanych łez i braku snu, przez które poczułam jeszcze gorsze wyrzuty sumienia. Szybko odwzajemniłam jej uścisk, do którego przyłączył się również przemęczony ojciec. Też musiał niedawno wrócić po nieudanych poszukiwaniach.
            – Przepraszam – powiedziałam skruszona, na co rodzice przytulili mnie jeszcze mocniej, niemal łamiąc mi przy tym żebra.
            – Ćśś. – Ręka mamy przesunęła się na moje skrócone włosy i pogładziła je z czułością. Odchyliłam się delikatnie w stronę jej dłoni i tego miłego gestu. – Najważniejsze, że jesteś już w domu, cała i zdrowa. Och, kochanie, myśleliśmy że… że… – urwała i załkała cicho, a nowy potok łez popłynął z jej oczu.
            – Nic mi nie jest, mamo. – zapewniłam, nie do końca przekonana, czy na coś to się zda.
            Minęło trochę czasu, zanim przenieśliśmy się do kuchni i drugie tyle, nim rodzice wypuścili mnie i pozwolili usiąść po drugiej stronie stołu. Mama dziwnie na mnie patrzyła, jakbym była tylko urojeniem jej zmęczonego umysłu i jakbym miała lada moment rozpłynąć się w powietrzu. Przez jej przeszywający wzrok miałam ochotę ponownie uciec, tym razem tylko do swojego pokoju, lecz skarciłam się za ten pomysł. Najchętniej zakopałabym się pod kołdrą i odcięła od przenikliwych spojrzeń i niewygodnych pytań i trwałabym w tym stanie przez parę najbliższych godzin, z nadzieją że wszystko rozwiąże się bez mojej ingerencji, ale nie wszystko zostało jeszcze wyjaśnione, nie wszystko wybaczone.
            Przyjrzałam się potarganym włosom ojca i opuchniętym oczom matki. Ta noc musiała być dla nich koszmarem nie mniejszym od tego, który przeżywałam sama w górach. Jednak miejsce mojego zniknięcia musiało pozostać tajemnicą, już widziałam oczami wyobraźni ich przerażenie, gdybym im powiedziała gdzie spałam i byłam niemal pewna, że zamknęliby mnie w pokoju na resztę mojego życia jeśli zdradziłabym im smocze towarzystwo. Ludzie w wiosce nie byli gotowi na poznanie prawdy, zwłaszcza że sama do końca jeszcze nie wiedziałam jak do końca ona brzmiała.
            Był to jednak najlepszy i najgorszy zarazem moment na uchylenie rąbka tej tajemnicy.
            – Mamo, tato… – zaczęłam niepewnie, uważnie obserwując ich miny. Pozwoliłam mamie złapać mnie za rękę i odwzajemniłam jej delikatny uścisk.
            – Tak skarbie? – spytał ojciec, unosząc jeden z kącików ust jak to miał w zwyczaju mama wypominała mu stare przewinienia. Chyba domyślał się, o co chcę spytać i wiedział, że ta rozmowa dla nikogo nie będzie przyjemna.
            – Musicie mi powiedzieć. Skąd jestem, gdzie są moi prawdziwi rodzice? Kim jestem?
            Rodzice spojrzeli po sobie, jakby niemymi pytaniami uzgadniali czy opowiedzą mi tą historię, czy zachowają ją dla siebie. Musieli dojść do porozumienia, bo po chwili przenieśli wzrok na mnie. Mama ciągle trzymała mnie za rękę, gdy zaczęła mówić.
            – Powinnaś wiedzieć, że poza ciocią Margaret, która jak wiesz zginęła parę lat temu gdy zaatakowały nas smoki, miałam jeszcze jedną siostrę. Miała na imię Catie, była z nas najmłodsza i pamiętam ją jako najbardziej pełną życia osobę w całym Tore. Uwielbiała przebywać między ludźmi i być w centrum uwagi, nic dziwnego, była taka śliczna… Każdy się nią zachwycał, a jak śpiewała każdy zatrzymywał się na chwilę, by jej posłuchać. Ciężko było ją winić o to, że zawsze ciągnęło ją do miast, w tłumie czuła się jak ryba w wodzie, uwielbiała dołączać się do ulicznych bardów i występować razem z nimi, wyglądała wtedy na taką szczęśliwą. Skończyła czternaście lat, gdy poznałam Philipa i miała piętnaście, gdy odbył się nasz ślub. Oboje marzyliśmy o dziecku, więc zaczęliśmy się o nie starać, ale po paru miesiącach zaczęło do nas docierać, że coś jest nie tak.
            Ojciec czułym gestem objął mamę i pocałował ją w głowę. Nigdy nie słyszałam tej historii, przekazano mi tylko mgliste urywki z pierwszego poznania i ślubu, ale nigdy nie słyszałam o młodszej siostrze mamy. To musiały być dla niej ciężkie wspomnienia, jej oczy zamgliły się delikatnie, jakby odtwarzała na nowo odegrane lata temu sceny.
            – To Catie przekazała nam zasłyszaną w gospodzie nowinę o cudotwórczym czarodzieju ze stolicy, który potrafił pomóc prawie w każdym przypadku. Jego osoba otoczona była legendą i chodziły plotki o tym, że dzięki niemu ślepy po raz pierwszy w życiu przejrzał na oczy i odzyskał wzrok, kaleka stanęła na nogi, a najgorsze rany goiły się w mgnieniu oka. Oczywiście magia ma swoją cenę, dlatego gdy zebraliśmy odpowiednią kwotę zaczęliśmy się szykować do wyjazdu. Nie zdziwiło nas zbytnio, że Catie uparła się, żeby jechać z nami i nie mieliśmy serca, żeby jej tego odmówić, w końcu to ona powiedziała nam o czarodzieju. Dotarliśmy do Edenu w niedzielę i akurat trwał niedzielny targ. Po raz pierwszy widziałam tyle ludzi w jednym miejscu, zjechali się chyba wszyscy z okolicznych wiosek, pewnie żeby chociaż popatrzeć na te wszystkie tkaniny o niespotykanych kolorach, posłuchać instrumentów których nigdy nikt nie widział i spróbować egzotycznych potraw ze wszystkich stron świata. Minęła krótka chwila i Catie zniknęła między ludźmi na targowisku, krzycząc tylko do nas żebyśmy wrócili po nią jak już skończymy i życząc nam powodzenia. Chwila, i już jej nie było. Gdybym tylko wtedy wiedziała… – Głos mamy załamał się i schowała twarz w dłoniach.
            Tata pogładził ją po plecach i posmutniał. Rzucił okiem w moją stronę, jakby zastanawiał się, czy może kontynuować tą historię, czy powinien poczekać aż mama dojdzie do siebie i sama ją dokończy. Najwidoczniej zdecydował się na to pierwsze, bo już po chwili usłyszałam:
            – Okazało się, że widzieliśmy ją wtedy po raz ostatni. Gdy szliśmy do czarownika, nadleciały smoki. Pojawiły się na niebie jak stado mrówek, setki, tysiące, z jednym celem – zabijać. Nagle wszystko stanęło w ogniu, dachy, drzewa, nawet ludzie, wszystko płonęło. Muzyka urwała się i zamiast niej słyszeliśmy tylko wrzaski nadchodzące ze wszystkich stron, nie wiedzieliśmy gdzie uciekać by nie wpaść w szpony jednego z nich.
            – Chcieliśmy wrócić po Catie, ale zostaliśmy odcięci. Gdyby nie szybka interwencja Gwardii, pewnie już byłoby po nas, ale smok zajął się najpierw uzbrojonymi strażnikami, przez co mieliśmy okazję żeby schować się w zaułku. Nie wytrzymali długo, część z nich spłonęła, część została rozerwana na strzępy, a gad parł dalej, niszcząc i zabijając. To była rzeź.
            – Czekaliśmy na koniec między jakimiś skrzyniami podczas gdy na ulicy ludzie ciągle walczyli. Słyszeliśmy naprzemienne ryki smoków, szczęk mieczy, krzyki ludzi i płacz dzieci i nie mogliśmy absolutnie nic zrobić.  Myśleliśmy, że utknęliśmy tam na dobre, że gady zaraz nas znajdą, że zginiemy tak jak inni aż nagle powietrze przeszył ryk głośniejszy i potężniejszy od wszystkich innych. Na moment wszystko się zatrzymało, jakby czas zatrzymał się w miejscu, a potem smoki po prostu odleciały.
            – Gdy wyszliśmy z ukrycia, słyszeliśmy strzępki różnych informacji. Król Tornell nie przeżył ataku, podobnie jak ludzie leżący na ulicach w nienaturalnych pozycjach o częściowo lub całkowicie zwęglonych ciałach. Potem ktoś powiedział, że największy ze smoków, który prawdopodobnie nimi dowodził, leżał zabity przez czarodzieja na placu przed pałacem, a następnie reszta potworów została przegoniona z miasta przez jakiegoś człowieka. Jego już znasz, po ataku został ukoronowany na króla, ponieważ książę zginął razem z matką w zamku. A potem… Potem poszliśmy na targowisko.
            – Mijaliśmy po drodze tyle cierpienia, tyle leżących na ziemi ciał, ale wciąż mieliśmy nadzieję. W końcu nawet smok nie byłby w stanie zabić naszej kochanej, słodkiej Catie, w każdym razie tak nam się zdawało. Ale byliśmy w błędzie, całe targowisko stało w ogniu, paru ocalałych bełkotało coś o chmarze smoków, która wpadła między ludzi i zaczęła spalać wszystko i wszystkich dookoła. Wśród osób, które przeżyły, nie było Catie. Zginęła jak tysiące innych tamtego dnia.
            Na moment odebrało mi mowę. Patrzyłam z niemym współczuciem na mamę, nie wiedząc co powiedzieć ani co zrobić by sprawić, żeby ta sytuacja stała się chociaż odrobinę bardziej znośna.
            – Przykro mi – wydukałam w końcu. Mama uśmiechnęła się do mnie smutno.
            – Straciłam siostrę, ale zyskałam ciebie. Już mieliśmy stamtąd odchodzić, gdy usłyszeliśmy twój płacz. Leżałaś w koszu pod płonącymi ciągle deskami, okryta kocykiem, cudem było to, że przeżyłaś i nawet nie byłaś poparzona. Została ci tylko ta blizna na dłoni, w której trzymałaś ten twój naszyjnik, nic więcej. Chociaż rana nie wyglądała na świeżą.
            Spojrzałam na wypalony na ręce płomień. Zdawało mi się, że po nocy w górach wiedziałam na jego temat nieco więcej od rodziców – to nie była zwykła blizna po jakimś nieszczęśliwym wypadku, to nie wynik poparzenia. Jednocześnie też nie miałam pojęcia, co to wszystko ma tak naprawdę znaczyć. Skąd ją miałam? Czy taka się urodziłam, czy znamię pojawiło się później? Przypomniałam sobie reakcję smoka, gdy ją zobaczył. Możliwe, że tylko z jej powodu darował mi życie.
            Pomyślałam o jadeitowej kuli znalezionej w koszu razem ze mną. To jedyna pamiątka po moich prawdziwych rodzicach, a ja nawet o tym nie wiedziałam.
            – Uratowaliście mnie – podsumowałam, spoglądając na nich z wdzięcznością. Mogli mnie tam zostawić, jednak tego nie zrobili. Zamiast tego zabrali mnie ze sobą i przez całe życie traktowali jak własne dziecko.
            – A ty uratowałaś nas – odparła mama i ponownie złapała mnie za rękę. Jej dłonie były wilgotne, prawdopodobnie od łez, które ukradkiem wycierała. – Moja siostra umarła tamtego dnia i nie mieliśmy nawet szansy należycie jej pochować. Ale w twoich oczach widziałam jej oczy. Jesteś piękna tak jak ona. Najwidoczniej tak miało być. Catie zawsze powtarzała, że nazwie swoją córkę Amy, więc takie imię ci nadaliśmy, jako hołd dla niej. Rekompensata pogrzebu, którego nie mogliśmy jej dać.
            – Pomogłaś nam przejść przez najtrudniejszy okres w naszym życiu. W wioskach słyszeliśmy co prawda o bezwzględności smoków, ale Catie była pierwszą osobą z Tore, która zginęła z ich powodu. Wcześniej smoki nie napadały na wioski ani miasta, raz na jakiś czas słyszało się tylko, że jakiś podróżnik nie dotarł na miejsce i przypisywano to tym gadom. Jednak to był pierwszy raz, gdy taka sytuacja dotknęła nas. Wszyscy starali się nam pomóc, ale to ty okazałaś się słońcem, które wyciągnęło nas z ciemności spowodowanej żałobą.
            – Byłaś i zawsze będziesz naszą córką – dokończyła mama. – Bez względu na twoje prawdziwe korzenie.
            Uśmiechnęłam się lekko w kierunku rodziców.
            – Rodzina nie kończy się na więzach krwi – powtórzyłam zasłyszane wczoraj słowa smoka, które wydawały mi się teraz niezwykle prawdziwe.
            Nigdy wcześniej tak mocno nie czułam, że należę do Greynote’ów.

***

            Następnego dnia gospoda nie była zbytnio oblegana, przy stolikach siedzieli tylko regularni klienci popijając piwo z miodem i grając w kości, dlatego miałam sporo wolnego czasu. Szybko uwinęłam się ze sprzątaniem, dlatego teraz siedziałam przy barze i czekałam na kolejne zamówienia, raz na jakiś czas wymieniając parę zdań z Dory Thorn.
            Rodzice nie pozwolili mi całkowicie zrezygnować z pracy w gospodzie, głównie dlatego że właściciele naprawdę nie mieli kogo zatrudnić do pomocy, ale prawdę mówiąc wcale mi to nie przeszkadzało. Zajęcie może nie należało do tych łatwych, często wracałam do domu obolała i wyzuta z sił, a po paru godzinach biegania między stolikami podczas wieczorów, gdy każde siedzenie było zajęte, najchętniej zasnęłabym nawet na ławce przed gospodą lub ułożyła na trawie pod drzewem. Czułam jednak, że było warto i wypełniała mnie olbrzymia satysfakcja, gdy udało mi się dotrwać do końca bez marudzenia. Nie wspominając o coraz bardziej wypełnionej sakwie z pieniędzmi, które niebawem miały mi wystarczyć na parę nowych butów, a gdy już je kupię zacznę zbierać na porządny łuk.
            Dory Thorn zgodziła się na dwa dni wolnego w tygodniu, zdziwiła się nawet że proszę o nie dopiero teraz. Jeden z nich przypadał jutro. Rodzice chyba domyślali się, że zamierzałam po raz kolejny wymknąć się z wioski, w końcu nie było to nic niezwykłego. Mama tylko spoglądała na mnie niepewnie, jakby zastanawiała się czy wrócę do domu, a tata pogrążony był we własnych myślach i odwracał wzrok za każdym razem, gdy nasze spojrzenia się krzyżowały. Podejrzewałam, że walczyli ze sobą żeby nie zamknąć mnie pod kluczem w pokoju na cały dzień wolny, a ja nie mogłam w żaden sposób ich uspokoić twierdząc, że wcale nie wymknę się daleko i wrócę za parę godzin. Nie chciałam ich okłamywać, a mój cel był o wiele dalej i byłam niemal pewna, że zniknę z Tore na cały dzień.
            W końcu nie znalazłabym odpowiednich słów by powiedzieć im o tym, że wybieram się do Cichych Turni aby ponownie spotkać się z jednym ze stworzeń, których nienawidzili. Nie żeby nie mieli ku temu prawa.
            Sama nie wiedziałam, czy słusznie obdarzam smoka tak wielkim zaufaniem. Coś jednak ciągle ciągnęło mnie w kierunku gór i bezwiednie uciekałam wzrokiem w ich stronę, raz po raz przyłapując się na rozmyślaniu o tamtej nocy.
            – Widzę, że nie masz dzisiaj za dużo do roboty – usłyszałam za plecami znajomy głos i o dziwo tym razem nie poczułam tak wielkiego poirytowania jak zwykle. – Swoją drogą, fajna fryzura – dodał po chwili.
            – Mały ruch – odparłam, odwracając głowę w kierunku siadającego obok mnie Christiana. – I dzięki. – Uśmiechnął się do mnie serdecznie.
            – Też bym chciał zarabiać za siedzenie w miejscu.
            Parsknęłam śmiechem. Dory zauważając mojego towarzysza szybko przygotowała kufel, ale Christian pokręcił głową i uniósł rękę, aby ją powstrzymać.
            – Nie tym razem, Dory.
            – Zawołaj mnie, gdybyś zmienił zdanie – powiedziała nieco zawiedziona właścicielka, po czym wróciła do przecierania blatu, chociaż wcale nie był brudny. Gdyby był, zaangażowałaby do czyszczenia mnie.
            – No więc – zaczął Christian, ponownie odwracając głowę w moją stronę. – Kiedy znowu ćwiczymy strzelanie z łuku?
            Zaraz…
            Przypomniałam sobie tamto popołudnie, gdy spotkałam Christiana pod drzewem. W pewnym momencie poszłam po strzały, a łuk został obok mojego miejsca ćwiczeń, w końcu chwilę potem miałam tam wrócić. Oczywiście tak się nie stało, co oznaczało że Christian był w posiadaniu mojej własności.
            – Najpierw musiałabym odzyskać to, co moje.
            – Och, nie martw się, nic z nim nie zrobię. Zachowam go do naszego kolejnego spotkania, w końcu mogłabyś znowu zostawić go w jakimś przypadkowym miejscu, a znalazca wcale nie musiałby być taki miły jak ja.
            Spiorunowałam go wzrokiem, ale on i tak nic sobie z tego nie zrobił. W kącikach jego ust błąkał się za to łobuzerski uśmiech, który z całych sił starał się powstrzymać.
            – Dla twojej wiadomości, miałam powód żeby go tam zostawić.
            Ciągle pamiętałam to zagubienie i wściekłość, które wypełniły mnie tamtego dnia tuż po tym jak dowiedziałam się, że nie jestem córką swoich rodziców. Ale to nie była jego sprawa.
            – Miałaś czy nie miałaś, łuk jest w moim pokoju, więc jeśli chcesz go odzyskać to chciałbym powtórzyć naszą lekcję. W końcu tamtej nawet nie skończyliśmy.
            Westchnęłam głęboko. I pomyśleć, że na początku rozmowy wcale nie działał mi na nerwy.
            – Mogę pójść i sama go sobie wziąć, mam zapasowe klucze – pogroziłam.
            Zaśmiał się cicho.
            – Dory chyba nie będzie zadowolona jeśli jej powiem, że jej pracownica zakrada się do pokoju jedynego gościa i wykorzystuje swoje klucze, żeby nękać go po nocach. To by nie wpłynęło dobrze na wizerunek gospody, a plotki się rozchodzą.
            Moje usta uformowały się w idealne „o”, po czym spojrzałam na niego z niedowierzeniem.
            – Nie zrobiłbyś tego.
            – A chcesz się przekonać? – Uśmiechnął się szeroko, zupełnie jakby całkiem nieźle się bawił. Bez wahania zaprzepaściłby moje szanse na znalezienie pracy w najbliższej okolicy, nawet nie drgnęłaby mu powieka. Przysięgam, gdybym nie była teraz w gospodzie i miała pod ręką swój łuk, przestrzeliłabym go na wylot.
            – Czy ty naprawdę nie znasz innej niż szantaż metody zapraszania kogoś na spotkanie?
            – A zgodziłabyś się, gdybym zaprosił cię normalnie? – zrewanżował się pytaniem.
            Nie odpowiedziałam, a Christian uśmiechnął się jakby to potwierdzało jego przypuszczenia.
            – To chyba całkiem sprawiedliwe, ja przekażę ci podstawy, których potrzebujesz, żeby chociaż marzyć o trafieniu czegokolwiek, a ty umilisz mi dłużący się tutaj czas.
            – Czemu tak się mnie uczepiłeś, co?
            – A widzisz tu inną kobietę w moim wieku?
            – Tasha by się nadała – odparłam szybko, wskazując na okrągłą dziewczynę, córkę stolarza, która była o parę lat starsza ode mnie i w dodatku obserwowała Christiana z niemą prośbą o uwagę. Gdy ten spojrzał w jej kierunku, wyprostowała się gwałtownie, pokazując w całej okazałości swoje wystające piersi. I niemały brzuch.
            – Z całym szacunkiem, mój gust nie jest aż taki okropny.
            Czy on właśnie niebezpośrednio powiedział, że Tasha go nie interesuje, ale ja tak? Odwróciłam się, lekko speszona.
            – Obiło mi się o uszy, że jutro nie pracujesz – powiedział, przyglądając się moim oczom z zainteresowaniem.
            – Owszem.
            – Jeśli chcesz, to możemy potrenować. W sumie to codziennie mam czas.
            – No cóż, tak się akurat składa, że ja jestem zajęta. – Pokazałam mu język, po czym dodałam ironicznie: – Jaka szkoda.
            Pokręcił głową teatralnie, o wiele intensywniej niż by tego wymagała sytuacja.
            – No popatrz, a już miałem taki wspaniały plan.
            Uśmiechnęłam się pod nosem. Jak nie byłam na niego zła to wcale nie był takim okropnym człowiekiem, jak myślałam. Przynajmniej tak mi się wydawało.
            – Trudno. – Westchnął głęboko. – Najwyżej łuk zostanie u mnie. Powiem ci, że nawet może mi się przydać, zwłaszcza jak w górach zaskoczy mnie niedźwiedź. Myślisz, że jak rzucę go w jego stronę to odwróci to jego uwagę na tyle, żebym zdążył uciec?
            – Chyba w życiu nie widziałeś niedźwiedzia – zaśmiałam się.
            – I najlepiej niech tak zostanie.
            – To nie zmienia faktu, że chciałabym odzyskać swój łuk – przypomniałam.
            – Dogadamy się jak znowu będziesz miała wolne.
            Uśmiechnął się szeroko, jakby wziął to za swego rodzaju obietnicę, na co ja pokręciłam głową delikatnie zirytowana.
            – Amy? – usłyszałam swoje imię spod drzwi i na dźwięk tak dobrze mi znanego głosu odwróciłam się gwałtownie.
            Stał w progu, już wymyty i przebrany w świeży komplet ubrań. Gdyby ktoś nie spędzał w jego towarzystwie tyle, co ja, nawet nie domyśliłby się, że wrócił z trwającego parę długich dni polowania. Ja jednak widziałam nieznaczne zmiany w jego wyglądzie, takie jak nieco dłuższy niż zwykle zarost, którego pewnie nie zdążył jeszcze skrócić i czerwone zadrapanie na policzku.
            – Sam! – krzyknęłam w odpowiedzi, po czym zerwałam się na równe nogi i pognałam w jego kierunku.
            Rzuciłam mu się na szyję zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Sam parsknął śmiechem, po czym odwzajemnił uścisk i zatopił twarz w moich włosach. Poczułam delikatne łaskotki, gdy wydychane przez niego powietrze owiało moją szyję.
            – Nie ma mnie tylko parę dni, a ty już wyglądasz zupełnie inaczej. Co zrobiłaś z włosami? – spytał z nutką żalu w głosie. Od dzieciństwa lubił bawić się moim warkoczem, gładząc go i wplątując w swoje palce żeby sprawdzić, pod jakim kątem dają najwięcej miedzianych odblasków.
            – Oj cicho, nie podoba ci się?
            Odsunęłam się od niego i wysunęłam z jego uścisku. Przyjrzał się mojej nowej fryzurze, mrużąc oczy jak niezadowolony kociak, ale gdy przeniósł wzrok na moje oczy, uśmiechnął się wesoło.
            – Ujdzie w tłoku.
            – Mi się podoba – obroniłam się, dotykając krótkich kosmków. – Jak było na polowaniu?
            – Świetnie! Ojciec pozwolił mi wypróbować jedną z moich pułapek i złapałem w nią dzika. A poza tym złapaliśmy jeszcze parę królików i prawie upolowaliśmy jelenia, ale uciekł nam w ostatnim momencie, a nie mieliśmy już zapasów więc musieliśmy wracać – opowiedział na jednym oddechu. Rozejrzał się po gospodzie i jego wzrok zatrzymał się na dłużej na Christianie. – Siedziałaś z nim?
            – Przysiadł się. Nie ma dzisiaj dużego ruchu, więc miałam trochę luźniejszy wieczór.
            Pokiwał głową bez przekonania.
            – Właściwie to chciałem z tobą porozmawiać. Za ile kończysz?
            – Prawdę mówiąc to chyba mogę już iść. Powiem tylko Dory i pożegnam się z Christianem. Poczekasz chwilę?
            – Jasne.
            Uśmiechnął się, gdy odchodziłam. Dory właśnie wyszła z kuchni, niosąc potrawkę z gęsi w jednej ręce i kufel piwa w drugiej.
            – Pani Thorn, zastanawiałam się czy mogę już na dzisiaj skończyć – zagadnęłam, gdy byłam już odpowiednio blisko.
            – Zanieś tylko to do tamtego stolika i przyjdź po pieniądze. – Wskazała głową miejsce, gdzie siedziało dwóch stałych bywalców grających spokojnie w karty.
            Gdy wróciłam, woreczek z monetami leżał już na blacie. Kiwnęłam głową w stronę właścicielki gospody, po czym spojrzałam na Christiana.
            – To do zobaczenia – rzuciłam w jego kierunku.
            – Trzymaj się.
            Sam otworzył przede mną drzwi i wyszedł drugi. Niebo znowu było bezchmurne i gwiazdy mrugały w naszą stronę.
            – Jak byliśmy mali, to zasnęliśmy za moim domem w noc taką jak ta. Było pięknie. Pamiętasz? A gwiazdy wyglądały, jakby miały zaraz na nas spaść – przerwałam ciszę, przenosząc wzrok na Christiana.
            – Tak. A następnego dnia się rozchorowałem i spędziłem w łóżku cały tydzień.
            Zaśmiałam się. To było parę lat temu, w wiosce rozprzestrzeniła się jakaś choroba, która nie była zbyt groźna, ale ludziom gwałtownie rosła temperatura i ciężko było im oddychać, przez co musieli odpoczywać przez jakiś czas w domowym zaciszu. Dla mnie noc na zewnątrz nie przyniosła żadnych konsekwencji, w końcu nigdy nie chorowałam, ale Sam sowicie zapłacił za spanie na ziemi.
            – Zupełnie, jakby to było wczoraj.
            – Już nie jesteśmy dziećmi, Amy. Czas ruszyć do przodu, nie uważasz?
            – Tak, ale miło powspominać.
            – Wiesz, że moi rodzice mieli ślub w moim wieku? – zagaił, zmieniając temat. – Ojciec opowiadał mi o tym na polowaniu.
            – Tak wcześnie? – zdziwiłam się. Moi rodzice byli nieco starsi, jak się poznali.
            – Złożyło się, że znali się od dzieciństwa. Tata w pewnym momencie postanowił, że jak ma się ożenić, to tylko z moją mamą.
            Otworzyłam szeroko oczy.
            – Trochę to dziwne, co nie? – spytałam. Zaskoczyło go to pytanie.
            – Tak? Czemu?
            – Bo to trochę tak, jak ożenić się z siostrą.
            – Przecież nie byli spokrewnieni – oburzył się Sam. Szturchnęłam go delikatnie.
            – Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Przykładowo my, spędziliśmy razem tyle czasu, że jesteśmy jak rodzeństwo. Nawet brat i siostra nie są w stanie tyle ze sobą wytrzymać, ile my.
            – Więc traktujesz mnie jak brata?
            – No oczywiście nie takiego prawdziwego.
            Powoli zbliżaliśmy się do mojego domu, w końcu nie było do niego daleko. Sam zamyślił się na moment. Odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam wesoło.
            – Dzięki, że mnie odprowadziłeś. O, właśnie, chciałeś o czymś porozmawiać, a cię zagadałam. Coś się dzieje?
            Spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami, a jego mina wyrażała wahanie. Dopiero gdy stał tuż przede mną zauważyłam, jaki był wysoki. Ciężko było uwierzyć, że to ten sam blondyn z którym ganiałam się dookoła gospody nie więcej niż dziesięć lat temu.
            – No, o co cho…
            Przerwał mi. Tak właściwie to zamknął mi usta i w sumie to nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu nie raz przykładał mi do nich palec, gdy wymykaliśmy się z Tore. Z tą różnicą, że tym razem rolę palca przejęły jego wargi. Pocałował mnie. Sam mnie pocałował.
            Stałam jak słup, nie mając pojęcia jak zareagować, ale moje usta jakby wiedziały co robić i otwierały się delikatnie pod gwałtownymi ruchami Sama. Moje ciało zostało sparaliżowane i ciągle trwało w miejscu, bez ruchu, nawet wtedy jak mój przyjaciel odsunął się ode mnie odrobinę. Otworzył oczy i wlepił wzrok w moje wargi, te które przed chwilą całował, jakby sam nie dowierzał temu, co właśnie zrobił.

            – Dla mnie nie jesteś jak siostra, Amy – powiedział zachrypniętym głosem, po czym odwrócił się i szybko odszedł w kierunku swojego domu, zostawiając mnie zastygłą w miejscu na środku drogi.