–
Amy! – krzyknęła mama, gdy tylko usłyszała delikatne skrzypnięcie drzwi
wejściowych. Musiała czekać na ten dźwięk całą noc, bo zanim rzuciła mi się na
szyję zauważyłam jej podkrążone, opuchnięte od płaczu oczy – niepasujące do
niej połączenie wylanych łez i braku snu, przez które poczułam jeszcze gorsze
wyrzuty sumienia. Szybko odwzajemniłam jej uścisk, do którego przyłączył się
również przemęczony ojciec. Też musiał niedawno wrócić po nieudanych
poszukiwaniach.
–
Przepraszam – powiedziałam skruszona, na co rodzice przytulili mnie jeszcze
mocniej, niemal łamiąc mi przy tym żebra.
–
Ćśś. – Ręka mamy przesunęła się na moje skrócone włosy i pogładziła je z
czułością. Odchyliłam się delikatnie w stronę jej dłoni i tego miłego gestu. –
Najważniejsze, że jesteś już w domu, cała i zdrowa. Och, kochanie, myśleliśmy
że… że… – urwała i załkała cicho, a nowy potok łez popłynął z jej oczu.
–
Nic mi nie jest, mamo. – zapewniłam, nie do końca przekonana, czy na coś to się
zda.
Minęło
trochę czasu, zanim przenieśliśmy się do kuchni i drugie tyle, nim rodzice
wypuścili mnie i pozwolili usiąść po drugiej stronie stołu. Mama dziwnie na
mnie patrzyła, jakbym była tylko urojeniem jej zmęczonego umysłu i jakbym miała
lada moment rozpłynąć się w powietrzu. Przez jej przeszywający wzrok miałam
ochotę ponownie uciec, tym razem tylko do swojego pokoju, lecz skarciłam się za
ten pomysł. Najchętniej zakopałabym się pod kołdrą i odcięła od przenikliwych
spojrzeń i niewygodnych pytań i trwałabym w tym stanie przez parę najbliższych
godzin, z nadzieją że wszystko rozwiąże się bez mojej ingerencji, ale nie
wszystko zostało jeszcze wyjaśnione, nie wszystko wybaczone.
Przyjrzałam
się potarganym włosom ojca i opuchniętym oczom matki. Ta noc musiała być dla
nich koszmarem nie mniejszym od tego, który przeżywałam sama w górach. Jednak
miejsce mojego zniknięcia musiało pozostać tajemnicą, już widziałam oczami
wyobraźni ich przerażenie, gdybym im powiedziała gdzie spałam i byłam niemal
pewna, że zamknęliby mnie w pokoju na resztę mojego życia jeśli zdradziłabym im
smocze towarzystwo. Ludzie w wiosce nie byli gotowi na poznanie prawdy,
zwłaszcza że sama do końca jeszcze nie wiedziałam jak do końca ona brzmiała.
Był
to jednak najlepszy i najgorszy zarazem moment na uchylenie rąbka tej
tajemnicy.
–
Mamo, tato… – zaczęłam niepewnie, uważnie obserwując ich miny. Pozwoliłam mamie
złapać mnie za rękę i odwzajemniłam jej delikatny uścisk.
–
Tak skarbie? – spytał ojciec, unosząc jeden z kącików ust jak to miał w
zwyczaju mama wypominała mu stare przewinienia. Chyba domyślał się, o co chcę
spytać i wiedział, że ta rozmowa dla nikogo nie będzie przyjemna.
–
Musicie mi powiedzieć. Skąd jestem, gdzie są moi prawdziwi rodzice? Kim jestem?
Rodzice
spojrzeli po sobie, jakby niemymi pytaniami uzgadniali czy opowiedzą mi tą
historię, czy zachowają ją dla siebie. Musieli dojść do porozumienia, bo po
chwili przenieśli wzrok na mnie. Mama ciągle trzymała mnie za rękę, gdy zaczęła
mówić.
–
Powinnaś wiedzieć, że poza ciocią Margaret, która jak wiesz zginęła parę lat
temu gdy zaatakowały nas smoki, miałam jeszcze jedną siostrę. Miała na imię
Catie, była z nas najmłodsza i pamiętam ją jako najbardziej pełną życia osobę w
całym Tore. Uwielbiała przebywać między ludźmi i być w centrum uwagi, nic
dziwnego, była taka śliczna… Każdy się nią zachwycał, a jak śpiewała każdy
zatrzymywał się na chwilę, by jej posłuchać. Ciężko było ją winić o to, że zawsze ciągnęło
ją do miast, w tłumie czuła się jak ryba w wodzie, uwielbiała dołączać się do
ulicznych bardów i występować razem z nimi, wyglądała wtedy na taką szczęśliwą.
Skończyła czternaście lat, gdy poznałam Philipa i miała piętnaście, gdy odbył
się nasz ślub. Oboje marzyliśmy o dziecku, więc zaczęliśmy się o nie starać,
ale po paru miesiącach zaczęło do nas docierać, że coś jest nie tak.
Ojciec
czułym gestem objął mamę i pocałował ją w głowę. Nigdy nie słyszałam tej
historii, przekazano mi tylko mgliste urywki z pierwszego poznania i ślubu, ale
nigdy nie słyszałam o młodszej siostrze mamy. To musiały być dla niej ciężkie
wspomnienia, jej oczy zamgliły się delikatnie, jakby odtwarzała na nowo
odegrane lata temu sceny.
–
To Catie przekazała nam zasłyszaną w gospodzie nowinę o cudotwórczym
czarodzieju ze stolicy, który potrafił pomóc prawie w każdym przypadku. Jego
osoba otoczona była legendą i chodziły plotki o tym, że dzięki niemu ślepy po
raz pierwszy w życiu przejrzał na oczy i odzyskał wzrok, kaleka stanęła na
nogi, a najgorsze rany goiły się w mgnieniu oka. Oczywiście magia ma swoją
cenę, dlatego gdy zebraliśmy odpowiednią kwotę zaczęliśmy się szykować do
wyjazdu. Nie zdziwiło nas zbytnio, że Catie uparła się, żeby jechać z nami i nie
mieliśmy serca, żeby jej tego odmówić, w końcu to ona powiedziała nam o
czarodzieju. Dotarliśmy do Edenu w niedzielę i akurat trwał niedzielny targ. Po
raz pierwszy widziałam tyle ludzi w jednym miejscu, zjechali się chyba wszyscy
z okolicznych wiosek, pewnie żeby chociaż popatrzeć na te wszystkie tkaniny o
niespotykanych kolorach, posłuchać instrumentów których nigdy nikt nie widział
i spróbować egzotycznych potraw ze wszystkich stron świata. Minęła krótka
chwila i Catie zniknęła między ludźmi na targowisku, krzycząc tylko do nas
żebyśmy wrócili po nią jak już skończymy i życząc nam powodzenia. Chwila, i już
jej nie było. Gdybym tylko wtedy wiedziała… – Głos mamy załamał się i schowała
twarz w dłoniach.
Tata
pogładził ją po plecach i posmutniał. Rzucił okiem w moją stronę, jakby
zastanawiał się, czy może kontynuować tą historię, czy powinien poczekać aż
mama dojdzie do siebie i sama ją dokończy. Najwidoczniej zdecydował się na to
pierwsze, bo już po chwili usłyszałam:
–
Okazało się, że widzieliśmy ją wtedy po raz ostatni. Gdy szliśmy do czarownika,
nadleciały smoki. Pojawiły się na niebie jak stado mrówek, setki, tysiące, z
jednym celem – zabijać. Nagle wszystko stanęło w ogniu, dachy, drzewa, nawet
ludzie, wszystko płonęło. Muzyka urwała się i zamiast niej słyszeliśmy tylko
wrzaski nadchodzące ze wszystkich stron, nie wiedzieliśmy gdzie uciekać by nie
wpaść w szpony jednego z nich.
–
Chcieliśmy wrócić po Catie, ale zostaliśmy odcięci. Gdyby nie szybka
interwencja Gwardii, pewnie już byłoby po nas, ale smok zajął się najpierw
uzbrojonymi strażnikami, przez co mieliśmy okazję żeby schować się w zaułku.
Nie wytrzymali długo, część z nich spłonęła, część została rozerwana na strzępy,
a gad parł dalej, niszcząc i zabijając. To była rzeź.
–
Czekaliśmy na koniec między jakimiś skrzyniami podczas gdy na ulicy ludzie
ciągle walczyli. Słyszeliśmy naprzemienne ryki smoków, szczęk mieczy, krzyki
ludzi i płacz dzieci i nie mogliśmy absolutnie nic zrobić. Myśleliśmy, że utknęliśmy tam na dobre, że
gady zaraz nas znajdą, że zginiemy tak jak inni aż nagle powietrze przeszył ryk
głośniejszy i potężniejszy od wszystkich innych. Na moment wszystko się zatrzymało,
jakby czas zatrzymał się w miejscu, a potem smoki po prostu odleciały.
–
Gdy wyszliśmy z ukrycia, słyszeliśmy strzępki różnych informacji. Król Tornell
nie przeżył ataku, podobnie jak ludzie leżący na ulicach w nienaturalnych
pozycjach o częściowo lub całkowicie zwęglonych ciałach. Potem ktoś powiedział,
że największy ze smoków, który prawdopodobnie nimi dowodził, leżał zabity przez
czarodzieja na placu przed pałacem, a następnie reszta potworów została
przegoniona z miasta przez jakiegoś człowieka. Jego już znasz, po ataku został
ukoronowany na króla, ponieważ książę zginął razem z matką w zamku. A potem…
Potem poszliśmy na targowisko.
–
Mijaliśmy po drodze tyle cierpienia, tyle leżących na ziemi ciał, ale wciąż
mieliśmy nadzieję. W końcu nawet smok nie byłby w stanie zabić naszej kochanej,
słodkiej Catie, w każdym razie tak nam się zdawało. Ale byliśmy w błędzie, całe
targowisko stało w ogniu, paru ocalałych bełkotało coś o chmarze smoków, która
wpadła między ludzi i zaczęła spalać wszystko i wszystkich dookoła. Wśród osób,
które przeżyły, nie było Catie. Zginęła jak tysiące innych tamtego dnia.
Na
moment odebrało mi mowę. Patrzyłam z niemym współczuciem na mamę, nie wiedząc
co powiedzieć ani co zrobić by sprawić, żeby ta sytuacja stała się chociaż
odrobinę bardziej znośna.
–
Przykro mi – wydukałam w końcu. Mama uśmiechnęła się do mnie smutno.
–
Straciłam siostrę, ale zyskałam ciebie. Już mieliśmy stamtąd odchodzić, gdy
usłyszeliśmy twój płacz. Leżałaś w koszu pod płonącymi ciągle deskami, okryta
kocykiem, cudem było to, że przeżyłaś i nawet nie byłaś poparzona. Została ci
tylko ta blizna na dłoni, w której trzymałaś ten twój naszyjnik, nic więcej. Chociaż
rana nie wyglądała na świeżą.
Spojrzałam
na wypalony na ręce płomień. Zdawało mi się, że po nocy w górach wiedziałam na
jego temat nieco więcej od rodziców – to nie była zwykła blizna po jakimś
nieszczęśliwym wypadku, to nie wynik poparzenia. Jednocześnie też nie miałam
pojęcia, co to wszystko ma tak naprawdę znaczyć. Skąd ją miałam? Czy taka się
urodziłam, czy znamię pojawiło się później? Przypomniałam sobie reakcję smoka,
gdy ją zobaczył. Możliwe, że tylko z jej powodu darował mi życie.
Pomyślałam
o jadeitowej kuli znalezionej w koszu razem ze mną. To jedyna pamiątka po moich
prawdziwych rodzicach, a ja nawet o tym nie wiedziałam.
–
Uratowaliście mnie – podsumowałam, spoglądając na nich z wdzięcznością. Mogli
mnie tam zostawić, jednak tego nie zrobili. Zamiast tego zabrali mnie ze sobą i
przez całe życie traktowali jak własne dziecko.
–
A ty uratowałaś nas – odparła mama i ponownie złapała mnie za rękę. Jej dłonie
były wilgotne, prawdopodobnie od łez, które ukradkiem wycierała. – Moja siostra
umarła tamtego dnia i nie mieliśmy nawet szansy należycie jej pochować. Ale w
twoich oczach widziałam jej oczy. Jesteś piękna tak jak ona. Najwidoczniej tak
miało być. Catie zawsze powtarzała, że nazwie swoją córkę Amy, więc takie imię
ci nadaliśmy, jako hołd dla niej. Rekompensata pogrzebu, którego nie mogliśmy
jej dać.
–
Pomogłaś nam przejść przez najtrudniejszy okres w naszym życiu. W wioskach
słyszeliśmy co prawda o bezwzględności smoków, ale Catie była pierwszą osobą z
Tore, która zginęła z ich powodu. Wcześniej smoki nie napadały na wioski ani
miasta, raz na jakiś czas słyszało się tylko, że jakiś podróżnik nie dotarł na
miejsce i przypisywano to tym gadom. Jednak to był pierwszy raz, gdy taka
sytuacja dotknęła nas. Wszyscy starali się nam pomóc, ale to ty okazałaś się
słońcem, które wyciągnęło nas z ciemności spowodowanej żałobą.
–
Byłaś i zawsze będziesz naszą córką – dokończyła mama. – Bez względu na twoje
prawdziwe korzenie.
Uśmiechnęłam
się lekko w kierunku rodziców.
–
Rodzina nie kończy się na więzach krwi – powtórzyłam zasłyszane wczoraj słowa
smoka, które wydawały mi się teraz niezwykle prawdziwe.
Nigdy
wcześniej tak mocno nie czułam, że należę do Greynote’ów.
***
Następnego
dnia gospoda nie była zbytnio oblegana, przy stolikach siedzieli tylko
regularni klienci popijając piwo z miodem i grając w kości, dlatego miałam
sporo wolnego czasu. Szybko uwinęłam się ze sprzątaniem, dlatego teraz
siedziałam przy barze i czekałam na kolejne zamówienia, raz na jakiś czas
wymieniając parę zdań z Dory Thorn.
Rodzice
nie pozwolili mi całkowicie zrezygnować z pracy w gospodzie, głównie dlatego że
właściciele naprawdę nie mieli kogo zatrudnić do pomocy, ale prawdę mówiąc
wcale mi to nie przeszkadzało. Zajęcie może nie należało do tych łatwych,
często wracałam do domu obolała i wyzuta z sił, a po paru godzinach biegania
między stolikami podczas wieczorów, gdy każde siedzenie było zajęte,
najchętniej zasnęłabym nawet na ławce przed gospodą lub ułożyła na trawie pod
drzewem. Czułam jednak, że było warto i wypełniała mnie olbrzymia satysfakcja,
gdy udało mi się dotrwać do końca bez marudzenia. Nie wspominając o coraz
bardziej wypełnionej sakwie z pieniędzmi, które niebawem miały mi wystarczyć na
parę nowych butów, a gdy już je kupię zacznę zbierać na porządny łuk.
Dory
Thorn zgodziła się na dwa dni wolnego w tygodniu, zdziwiła się nawet że proszę
o nie dopiero teraz. Jeden z nich przypadał jutro. Rodzice chyba domyślali się,
że zamierzałam po raz kolejny wymknąć się z wioski, w końcu nie było to nic
niezwykłego. Mama tylko spoglądała na mnie niepewnie, jakby zastanawiała się
czy wrócę do domu, a tata pogrążony był we własnych myślach i odwracał wzrok za
każdym razem, gdy nasze spojrzenia się krzyżowały. Podejrzewałam, że walczyli
ze sobą żeby nie zamknąć mnie pod kluczem w pokoju na cały dzień wolny, a ja
nie mogłam w żaden sposób ich uspokoić twierdząc, że wcale nie wymknę się
daleko i wrócę za parę godzin. Nie chciałam ich okłamywać, a mój cel był o
wiele dalej i byłam niemal pewna, że zniknę z Tore na cały dzień.
W
końcu nie znalazłabym odpowiednich słów by powiedzieć im o tym, że wybieram się
do Cichych Turni aby ponownie spotkać się z jednym ze stworzeń, których
nienawidzili. Nie żeby nie mieli ku temu prawa.
Sama
nie wiedziałam, czy słusznie obdarzam smoka tak wielkim zaufaniem. Coś jednak
ciągle ciągnęło mnie w kierunku gór i bezwiednie uciekałam wzrokiem w ich
stronę, raz po raz przyłapując się na rozmyślaniu o tamtej nocy.
–
Widzę, że nie masz dzisiaj za dużo do roboty – usłyszałam za plecami znajomy
głos i o dziwo tym razem nie poczułam tak wielkiego poirytowania jak zwykle. –
Swoją drogą, fajna fryzura – dodał po chwili.
–
Mały ruch – odparłam, odwracając głowę w kierunku siadającego obok mnie
Christiana. – I dzięki. – Uśmiechnął się do mnie serdecznie.
–
Też bym chciał zarabiać za siedzenie w miejscu.
Parsknęłam
śmiechem. Dory zauważając mojego towarzysza szybko przygotowała kufel, ale
Christian pokręcił głową i uniósł rękę, aby ją powstrzymać.
–
Nie tym razem, Dory.
–
Zawołaj mnie, gdybyś zmienił zdanie – powiedziała nieco zawiedziona
właścicielka, po czym wróciła do przecierania blatu, chociaż wcale nie był
brudny. Gdyby był, zaangażowałaby do czyszczenia mnie.
–
No więc – zaczął Christian, ponownie odwracając głowę w moją stronę. – Kiedy
znowu ćwiczymy strzelanie z łuku?
Zaraz…
Przypomniałam
sobie tamto popołudnie, gdy spotkałam Christiana pod drzewem. W pewnym momencie
poszłam po strzały, a łuk został obok mojego miejsca ćwiczeń, w końcu chwilę
potem miałam tam wrócić. Oczywiście tak się nie stało, co oznaczało że
Christian był w posiadaniu mojej własności.
–
Najpierw musiałabym odzyskać to, co moje.
–
Och, nie martw się, nic z nim nie zrobię. Zachowam go do naszego kolejnego
spotkania, w końcu mogłabyś znowu zostawić go w jakimś przypadkowym miejscu, a
znalazca wcale nie musiałby być taki miły jak ja.
Spiorunowałam
go wzrokiem, ale on i tak nic sobie z tego nie zrobił. W kącikach jego ust
błąkał się za to łobuzerski uśmiech, który z całych sił starał się powstrzymać.
–
Dla twojej wiadomości, miałam powód żeby go tam zostawić.
Ciągle
pamiętałam to zagubienie i wściekłość, które wypełniły mnie tamtego dnia tuż po
tym jak dowiedziałam się, że nie jestem córką swoich rodziców. Ale to nie była
jego sprawa.
–
Miałaś czy nie miałaś, łuk jest w moim pokoju, więc jeśli chcesz go odzyskać to
chciałbym powtórzyć naszą lekcję. W końcu tamtej nawet nie skończyliśmy.
Westchnęłam
głęboko. I pomyśleć, że na początku rozmowy wcale nie działał mi na nerwy.
–
Mogę pójść i sama go sobie wziąć, mam zapasowe klucze – pogroziłam.
Zaśmiał
się cicho.
–
Dory chyba nie będzie zadowolona jeśli jej powiem, że jej pracownica zakrada
się do pokoju jedynego gościa i wykorzystuje swoje klucze, żeby nękać go po
nocach. To by nie wpłynęło dobrze na wizerunek gospody, a plotki się rozchodzą.
Moje
usta uformowały się w idealne „o”, po czym spojrzałam na niego z
niedowierzeniem.
–
Nie zrobiłbyś tego.
–
A chcesz się przekonać? – Uśmiechnął się szeroko, zupełnie jakby całkiem nieźle
się bawił. Bez wahania zaprzepaściłby moje szanse na znalezienie pracy w
najbliższej okolicy, nawet nie drgnęłaby mu powieka. Przysięgam, gdybym nie
była teraz w gospodzie i miała pod ręką swój łuk, przestrzeliłabym go na wylot.
–
Czy ty naprawdę nie znasz innej niż szantaż metody zapraszania kogoś na
spotkanie?
–
A zgodziłabyś się, gdybym zaprosił cię normalnie? – zrewanżował się pytaniem.
Nie
odpowiedziałam, a Christian uśmiechnął się jakby to potwierdzało jego
przypuszczenia.
–
To chyba całkiem sprawiedliwe, ja przekażę ci podstawy, których potrzebujesz,
żeby chociaż marzyć o trafieniu czegokolwiek, a ty umilisz mi dłużący się tutaj
czas.
–
Czemu tak się mnie uczepiłeś, co?
–
A widzisz tu inną kobietę w moim wieku?
–
Tasha by się nadała – odparłam szybko, wskazując na okrągłą dziewczynę, córkę
stolarza, która była o parę lat starsza ode mnie i w dodatku obserwowała
Christiana z niemą prośbą o uwagę. Gdy ten spojrzał w jej kierunku,
wyprostowała się gwałtownie, pokazując w całej okazałości swoje wystające
piersi. I niemały brzuch.
–
Z całym szacunkiem, mój gust nie jest aż taki okropny.
Czy
on właśnie niebezpośrednio powiedział, że Tasha go nie interesuje, ale ja tak?
Odwróciłam się, lekko speszona.
–
Obiło mi się o uszy, że jutro nie pracujesz – powiedział, przyglądając się moim
oczom z zainteresowaniem.
–
Owszem.
–
Jeśli chcesz, to możemy potrenować. W sumie to codziennie mam czas.
–
No cóż, tak się akurat składa, że ja jestem zajęta. – Pokazałam mu język, po
czym dodałam ironicznie: – Jaka szkoda.
Pokręcił
głową teatralnie, o wiele intensywniej niż by tego wymagała sytuacja.
–
No popatrz, a już miałem taki wspaniały plan.
Uśmiechnęłam
się pod nosem. Jak nie byłam na niego zła to wcale nie był takim okropnym
człowiekiem, jak myślałam. Przynajmniej tak mi się wydawało.
–
Trudno. – Westchnął głęboko. – Najwyżej łuk zostanie u mnie. Powiem ci, że
nawet może mi się przydać, zwłaszcza jak w górach zaskoczy mnie niedźwiedź.
Myślisz, że jak rzucę go w jego stronę to odwróci to jego uwagę na tyle, żebym
zdążył uciec?
–
Chyba w życiu nie widziałeś niedźwiedzia – zaśmiałam się.
–
I najlepiej niech tak zostanie.
–
To nie zmienia faktu, że chciałabym odzyskać swój łuk – przypomniałam.
–
Dogadamy się jak znowu będziesz miała wolne.
Uśmiechnął
się szeroko, jakby wziął to za swego rodzaju obietnicę, na co ja pokręciłam
głową delikatnie zirytowana.
–
Amy? – usłyszałam swoje imię spod drzwi i na dźwięk tak dobrze mi znanego głosu
odwróciłam się gwałtownie.
Stał
w progu, już wymyty i przebrany w świeży komplet ubrań. Gdyby ktoś nie spędzał
w jego towarzystwie tyle, co ja, nawet nie domyśliłby się, że wrócił z
trwającego parę długich dni polowania. Ja jednak widziałam nieznaczne zmiany w
jego wyglądzie, takie jak nieco dłuższy niż zwykle zarost, którego pewnie nie
zdążył jeszcze skrócić i czerwone zadrapanie na policzku.
–
Sam! – krzyknęłam w odpowiedzi, po czym zerwałam się na równe nogi i pognałam w
jego kierunku.
Rzuciłam
mu się na szyję zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Sam parsknął śmiechem, po
czym odwzajemnił uścisk i zatopił twarz w moich włosach. Poczułam delikatne
łaskotki, gdy wydychane przez niego powietrze owiało moją szyję.
–
Nie ma mnie tylko parę dni, a ty już wyglądasz zupełnie inaczej. Co zrobiłaś z
włosami? – spytał z nutką żalu w głosie. Od dzieciństwa lubił bawić się moim
warkoczem, gładząc go i wplątując w swoje palce żeby sprawdzić, pod jakim kątem
dają najwięcej miedzianych odblasków.
–
Oj cicho, nie podoba ci się?
Odsunęłam
się od niego i wysunęłam z jego uścisku. Przyjrzał się mojej nowej fryzurze,
mrużąc oczy jak niezadowolony kociak, ale gdy przeniósł wzrok na moje oczy,
uśmiechnął się wesoło.
–
Ujdzie w tłoku.
–
Mi się podoba – obroniłam się, dotykając krótkich kosmków. – Jak było na
polowaniu?
–
Świetnie! Ojciec pozwolił mi wypróbować jedną z moich pułapek i złapałem w nią
dzika. A poza tym złapaliśmy jeszcze parę królików i prawie upolowaliśmy
jelenia, ale uciekł nam w ostatnim momencie, a nie mieliśmy już zapasów więc
musieliśmy wracać – opowiedział na jednym oddechu. Rozejrzał się po gospodzie i
jego wzrok zatrzymał się na dłużej na Christianie. – Siedziałaś z nim?
–
Przysiadł się. Nie ma dzisiaj dużego ruchu, więc miałam trochę luźniejszy
wieczór.
Pokiwał
głową bez przekonania.
–
Właściwie to chciałem z tobą porozmawiać. Za ile kończysz?
–
Prawdę mówiąc to chyba mogę już iść. Powiem tylko Dory i pożegnam się z
Christianem. Poczekasz chwilę?
–
Jasne.
Uśmiechnął
się, gdy odchodziłam. Dory właśnie wyszła z kuchni, niosąc potrawkę z gęsi w
jednej ręce i kufel piwa w drugiej.
–
Pani Thorn, zastanawiałam się czy mogę już na dzisiaj skończyć – zagadnęłam,
gdy byłam już odpowiednio blisko.
–
Zanieś tylko to do tamtego stolika i przyjdź po pieniądze. – Wskazała głową
miejsce, gdzie siedziało dwóch stałych bywalców grających spokojnie w karty.
Gdy
wróciłam, woreczek z monetami leżał już na blacie. Kiwnęłam głową w stronę
właścicielki gospody, po czym spojrzałam na Christiana.
–
To do zobaczenia – rzuciłam w jego kierunku.
–
Trzymaj się.
Sam
otworzył przede mną drzwi i wyszedł drugi. Niebo znowu było bezchmurne i
gwiazdy mrugały w naszą stronę.
–
Jak byliśmy mali, to zasnęliśmy za moim domem w noc taką jak ta. Było pięknie.
Pamiętasz? A gwiazdy wyglądały, jakby miały zaraz na nas spaść – przerwałam ciszę,
przenosząc wzrok na Christiana.
–
Tak. A następnego dnia się rozchorowałem i spędziłem w łóżku cały tydzień.
Zaśmiałam
się. To było parę lat temu, w wiosce rozprzestrzeniła się jakaś choroba, która
nie była zbyt groźna, ale ludziom gwałtownie rosła temperatura i ciężko było im
oddychać, przez co musieli odpoczywać przez jakiś czas w domowym zaciszu. Dla
mnie noc na zewnątrz nie przyniosła żadnych konsekwencji, w końcu nigdy nie
chorowałam, ale Sam sowicie zapłacił za spanie na ziemi.
–
Zupełnie, jakby to było wczoraj.
–
Już nie jesteśmy dziećmi, Amy. Czas ruszyć do przodu, nie uważasz?
–
Tak, ale miło powspominać.
–
Wiesz, że moi rodzice mieli ślub w moim wieku? – zagaił, zmieniając temat. –
Ojciec opowiadał mi o tym na polowaniu.
–
Tak wcześnie? – zdziwiłam się. Moi rodzice byli nieco starsi, jak się poznali.
–
Złożyło się, że znali się od dzieciństwa. Tata w pewnym momencie postanowił, że
jak ma się ożenić, to tylko z moją mamą.
Otworzyłam
szeroko oczy.
–
Trochę to dziwne, co nie? – spytałam. Zaskoczyło go to pytanie.
–
Tak? Czemu?
–
Bo to trochę tak, jak ożenić się z siostrą.
–
Przecież nie byli spokrewnieni – oburzył się Sam. Szturchnęłam go delikatnie.
–
Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Przykładowo my, spędziliśmy razem tyle
czasu, że jesteśmy jak rodzeństwo. Nawet brat i siostra nie są w stanie tyle ze
sobą wytrzymać, ile my.
–
Więc traktujesz mnie jak brata?
–
No oczywiście nie takiego prawdziwego.
Powoli
zbliżaliśmy się do mojego domu, w końcu nie było do niego daleko. Sam zamyślił
się na moment. Odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam wesoło.
–
Dzięki, że mnie odprowadziłeś. O, właśnie, chciałeś o czymś porozmawiać, a cię
zagadałam. Coś się dzieje?
Spojrzał
na mnie swoimi niebieskimi oczami, a jego mina wyrażała wahanie. Dopiero gdy
stał tuż przede mną zauważyłam, jaki był wysoki. Ciężko było uwierzyć, że to
ten sam blondyn z którym ganiałam się dookoła gospody nie więcej niż dziesięć
lat temu.
–
No, o co cho…
Przerwał
mi. Tak właściwie to zamknął mi usta i w sumie to nie byłoby w tym nic
dziwnego, w końcu nie raz przykładał mi do nich palec, gdy wymykaliśmy się z
Tore. Z tą różnicą, że tym razem rolę palca przejęły jego wargi. Pocałował
mnie. Sam mnie pocałował.
Stałam
jak słup, nie mając pojęcia jak zareagować, ale moje usta jakby wiedziały co robić i otwierały
się delikatnie pod gwałtownymi ruchami Sama. Moje ciało zostało sparaliżowane i
ciągle trwało w miejscu, bez ruchu, nawet wtedy jak mój przyjaciel odsunął się ode mnie
odrobinę. Otworzył oczy i wlepił wzrok w moje wargi, te które przed chwilą
całował, jakby sam nie dowierzał temu, co właśnie zrobił.
–
Dla mnie nie jesteś jak siostra, Amy – powiedział zachrypniętym głosem, po czym
odwrócił się i szybko odszedł w kierunku swojego domu, zostawiając mnie
zastygłą w miejscu na środku drogi.