niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział 2


            - Proszę!
            Stałam sparaliżowana przez parę sekund próbując wykluczyć możliwość, że ten głos sobie wyobraziłam. Trudniej było przyjąć do wiadomości to, że rzeczywiście jakiś gość zawitał w Tore niż to, że jest on urojeniem mojego umysłu. No bo po co ktoś miałby tu przyjeżdżać? Opuściłam głowę, kierując wzrok na tacę ze śniadaniem i wciągnęłam szybko powietrze do płuc. Byłam w pracy, czas na zastanawianie się nad zbędnymi rzeczami znajdę później. Może Dora Thorn pozwoli mi na chwilę przerwy, gdy Sam przyjdzie do gospody. Przeniosłam ciężar tacy na lewą rękę, podczas gdy drugą otworzyłam drzwi.
            Pokój był kwadratowy, o niezbyt imponujących rozmiarach. W kątach kryły się niesprzątnięte pajęczyny, cieniutkie i lepkie, czekające na ofiarę. Nigdy nie lubiłam owadów, a pająki witałam z niepojętym obrzydzeniem. Moje kontakty z nimi zawsze wzbudzały u Sama nadzwyczajnie dobry humor. Naprzeciwko drzwi małe okienko skierowane na dąb ktoś otworzył szeroko, chcąc pozbyć się zapewne nieprzyjemnego zapachu. Przy drzwiach po lewej stronie stała stara, poobdzierana szafa. Przy przeciwległej ścianie, tuż obok małego, okrągłego stolika zapewne ustawionego tam zupełnie przypadkowo (jego jaskrawozielony kolor zupełnie nie pasował do utrzymanego w odcieniach brązu pokoju) znajdowało się małe łóżko zajmujące jedną czwartą całej dostępnej powierzchni. Leżał na nim, przyglądając mi się z zaciekawieniem młody mężczyzna.
            Nie wyglądał na dużo starszego ode mnie. Nie obcinane od jakiegoś czasu czarne włosy delikatnie spływały mu na czoło, a na ramię zarzucony miał cieniutki warkoczyk upleciony z zapuszczonego dłuższego kosmyka z tyłu głowy. Moją uwagę przykuł mały, czerwony koralik przywiązany do końcówek czarną nicią. Jego twarz pokryta małym zarostem, o ostrych rysach i bardzo wyraźnych kościach policzkowych nie wyrażała żadnych emocji, jedynie w ciemnozielonych oczach kojarzących mi się na pierwszy rzut oka z lasem można było doszukiwać się lekkiego zaciekawienia. Ubrany był w czarną dopasowaną koszulę z oderwanymi rękawami i kołnierzem, oraz w ciemne poobdzierane spodnie. Moja mama prawdopodobnie spojrzałaby na niego jak na bezdomnego. Wydawało mi się, że gdzieś go już widziałam. Jednak było to przecież niemożliwe, dopiero co przyjechał do Tore. Postanowiłam spróbować dowiedzieć się czegoś więcej.
            - Witam – powiedział cicho, wpatrując się we mnie uparcie.
            - Dzień dobry. – Weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Zwróciłam uwagę na ziemię, pamiętając o swojej słabej koordynacji. – Witamy w Tore – mruknęłam jeszcze, idąc do stolika.
            - Nie wiedziałem, że na północy są tak ładne dziewczyny, inaczej zawitałbym tu wcześniej. – Uśmiechnął się tajemniczo, pokazując rząd równych, białych zębów. Zaczerwieniłam się lekko, jednak wiedziałam, że powiedział tak tylko z grzeczności.
Byłam jedną z niższych osób w wiosce. Nie obcinane od urodzenia włosy opadały mi falami aż do talii. Była to jedyna cecha, która łączyła mnie z matką. Jej brąz jednak nie dawał w promieniach słonecznych miedzianego odcieniu, tak jak mój. Miałam szczupłą figurę, a delikatna twarz przypominała kształtem serce. Niemal wszystkie cechy poza włosami, zgodnie z zapewnieniami rodziców, odziedziczyłam po dziadkach. Mama zawsze zachwycała się moimi ciemnoniebieskimi oczami, które odziedziczyć miałam po jej ojcu. Tata zaś twierdził, że krótkie palce i małe stopy, oraz brak koordynacji zawdzięczam babci z jego strony. Jedyną rzeczą, którą uważałam za coś szczególnego było znamię, które znajdowało się na mojej prawej dłoni. Jakkolwiek się na nie spojrzało, przypominało płomień. Zawsze zastanawiałam się, jak znalazło się na mojej ręce. Czy znajdowało się tam już od mojego narodzenia, czy pojawiło się później? Może to efekt poparzenia?
Nie ufałam obcym, nie skomentowałam więc jego zaczepki ani jednym słowem. Położyłam tacę na stoliku, starając się ignorować jego natarczywe spojrzenie, nie zrezygnowałam jednak z próby zdobycia informacji.
- Jesteś tu przejazdem czy planujesz zostać na stałe? – spytałam głosem, jak miałam nadzieję, zupełnie pozbawionym emocji.
- Mam zamiar zostać tu na miesiąc – powiedział w odpowiedzi, kierując wzrok na ciągle parującą zupę.
- A co potem?
- Myślałem o przejściu przez góry do Terisu, a później udać się dalej na północ. Może za parę miesięcy dojdę do Chale.
Otworzyłam szeroko oczy. Granica Królestwa Edine sięgała jedynie Cichych Turni, dalej na północ rozciągał się Teris, kraina znajdująca się pod panowaniem barbarzyńców, którzy nieraz napadali na nasze ziemie. O wiele dalej, dziesiątki rzek i lasów od Edine, po kolejnych górach, które barbarzyńcy nawali Górami Niebios rozciągała się pokojowa kraina Chale. Przejście przez Ciche Turnie było jedyną drogą nie chronioną przez strażników ze stolicy. Rok po przejęciu tronu przez Adlina Lautera wyszło rozporządzenie mówiące o tym, że nie można opuszczać kraju bez pisemnej zgody króla. Mało osób odważyło się sprzeciwić tym rozkazom, a wielu z tych dzielnych zdecydowało się właśnie na niestrzeżoną, aczkolwiek niebezpieczną drogę przez Ciche Turnie. Nikt nie wiedział, czy im się udało, jednak było bardzo prawdopodobne, że barbarzyńcy dowiedziawszy się o tożsamości niektórych zamordowali ich, nieliczni dotarli pewnie do Chale. Możliwe też było, że gniew Adlina dosięgnął zbiegów nawet w Teris, lub nawet nie zdołali przebrnąć przez góry.
- Opuszczasz Edine? – spytałam, niedowierzając jego planom.
- Nic mnie tu już nie trzyma.
Pokiwałam głową. Nie miałam zamiaru na niego donosić, jednak nawet w tej małej wiosce znaleźliby się ludzie wierni prawu, którzy nie zawahaliby się przed zawiadomieniem strażników. Dziwił mnie jego brak świadomości o tym, że niektórzy chętnie wydaliby go by zapewnić sobie lepsze względy u króla. Adlin pochwalał donosicielstwo, a za świadome zatajanie ważnych informacji obowiązywała kara.
Nieznajomy nachylił się nad posiłkiem, przyglądając mi się jeszcze przez moment. Wycofałam się o krok, zdając sobie sprawę, że stoję zbyt blisko niego.
- Potrzebujesz jeszcze czegoś? – spytałam się, niezupełnie pewna, czy należy to do moich obowiązków. Pokręcił głową, spuszczając wzrok na zupę i skupiając się na jedzeniu, odwróciłam się więc i opuściłam pokój.
Pani Thorn czekała na mnie na dole schodów, trzymając w dłoni czerwony, wyblakły materiał. Gdy do niej podeszłam okazało się, że był to fartuch.
- Nie spieszyłaś się z zejściem na dół – skomentowała Dora, patrząc na mnie karcąco z lekkim grymasem na twarzy. Rzuciła we mnie przebraniem, które ledwo co złapałam, po czym pokiwała na mnie palcem dając do zrozumienia, że mam za nią iść. Wprowadziła mnie za ladę i poprowadziła przez jedne z dwóch drewnianych drzwi, które jak się okazało prowadziły do małej kuchni.
Nie różniła się dużo od tej, którą miałam w moim domu. Nad paleniskiem przy ścianie naprzeciwko obracał się leniwie rożen z czymś, co wyglądało na kurę. Przy ścianie po prawej stronie od ognia, na który patrzyłam z lekką niepewnością, leżały różnej wielkości kociołki. Dużą część dostępnego miejsca zajmował masywny, drewniany stół, przy którym pan Thorn skończywszy uprzednio rozwieszanie ogłoszeń kroił właśnie na kawałki płat surowego mięsa. Powitał mnie w kuchni kiwnięciem głowy. Nie był on zbyt rozmowny. Pani Thorn przeszła obok niego bez słowa i z rogu pomieszczenia wzięła dwie rzeczy.
- Greynote, chciałabym ci przedstawić twoich nowych przyjaciół. – Podeszła do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy, który wcale nie wyglądał ładnie na jej pulchnej twarzy. – To jest pan cebrzyk – powiedziała, wymachując mi przed nosem średniej wielkości wiadrem. – A to pani miotła. Ubierz się szybko i zacznij od kuchni, jak skończysz wymyj schody i piętro. Potem przydałaby mi się pomoc przy obsłudze gości. Zrozumiałaś?
Pokiwałam głową.
- Nie dosłyszałam odpowiedzi – stwierdziła groźnie. Przełknęłam ślinę.
- Tak, proszę pani.
Założyłam fartuch jeszcze zanim opuściła kuchnię z głębokim westchnieniem, chociaż o tej porze nikt na pewno jeszcze nie przyszedł do gospody. Nie miałam pojęcia, jak mama wpadła na pomysł zatrudnienia mnie tutaj. Postanowiłam jednak serdecznie podziękować jej za najgorszy wtorek w moim życiu jak tylko wrócę do domu. Chwyciłam moich „nowych przyjaciół” i ruszyłam do łazienki, która jak dobrze pamiętałam kryła się za drugimi drzwiami, które widziałam gdy Dory prowadziła mnie do kuchni. Rzeczywiście, gdy weszłam do środka ukazało mi się niewielkie pomieszczenie, które naraz było w stanie pomieścić tylko jedną osobę. W kątach kryły się pajęczyny, a powietrze wypełniał nieprzyjemny odór. Blade światło rzucała przygaszona lampa umocowana do sufitu. Jak najszybciej podeszłam do małej, pożółkłej umywalki i nalałam do wiadra tyle wody, by wypełniała połowę jego objętości. Gdy wróciłam do kuchni, Kristoff Thorn właśnie umieszczał świeże mięso na rożnie, podczas gdy upieczony już kurczak spoczywał niedbale na jednym z talerzy.
Ścierając podłogę na przemian zadawałam sobie dwa pytania: jak czysta musi ona być, by pani Thorn ją zaakceptowała i kiedy ostatnio ktoś robił tu coś takiego. Gdy wylałam trzecie wiadro czarnej jak smoła wody uznałam, że pora wziąć się za schody i korytarz na piętrze, inaczej nigdy tego nie skończę. Mijając Dorę, która śledziła mnie wzrokiem stojąc przy ladzie zauważyłam, że naprzeciwko niej siedzi nieznajomy, sącząc coś z kufla i gawędząc przyciszonymi głosami z Michaelem Tossem. Otyły rzeźnik zaśmiał się głośno, pogłębiając zmarszczki w okolicach oczu. Mimo nieprzyjemnej pracy niemal zawsze widziałam go uśmiechniętego. Jednym z wyjątków był dzień, gdy pokłócił się z żoną, która wygoniła go na noc z domu. Spędził ją na ławce przed Gospodą, nie mając wystarczająco pieniędzy na wykupienie pokoju – w czasie ciepłego lata, takiego jak tamto, dużo ludzi poluje na własną rękę, nie miał więc zbyt wielkiego zysku ze sklepu. Pamiętam, jak nad ranem ze skwaszoną miną szedł w kierunku swojego domu. To było jeszcze zanim urodziła się Zoey, czyli ponad 5 lat temu, jednak wyraz jego twarzy tak głęboko zapisał się w mojej pamięci, jakby to było wczoraj. Poza nimi w Gospodzie zaczęło przybywać gości, dwa ze stolików były już zajęte, a siedzący przy nich ludzie jedli, pili, lub rozmawiali.
Niechętnie zabrałam się za szorowanie schodów, które były niewyobrażalnie bardziej czyste od kuchennej podłogi. Gdy dotarłam na górę, woda była bladoszara, postanowiłam więc jej nie zmieniać i dokończyć piętro. Oprócz wzrastającej wraz z odległością od schodów warstwy kurzu i pomijając pajęczyny, których nie odważyłam się tknąć, nie było tu wcale tak brudno, skończyłam więc szybciej, niż się tego spodziewałam. Spojrzałam na swoje dzieło uznając, że jest zadowalające, po czym zeszłam na dół by wylać wodę.
- Amy! – Ktoś zawołał mnie spod drzwi wejściowych, a gdy odwróciłam głowę w tamtą stronę zauważyłam bujną, jasną czuprynę.
- Sam, poczekaj chwilę – powiedziałam głośniej, omijając ladę. Pospiesznie opróżniłam cebrzyk z brudnej wody i go przepłukałam, po czym poszłam do kuchni odstawić „przyjaciół” na ich miejsce w kącie. Kristoff zmienił rożen na jeden z kociołków, w którym mieszał coś, co pachniało jak zupa warzywna. Gdy wróciłam do głównego pomieszczenia, Sam siedział już przy jednym ze stolików bliżej lady.
- Przepraszam, pani Thorn – zwróciłam się do Dory, przykuwając nie tylko jej uwagę. Nieznajomy spojrzał na mnie zaciekawiony, zupełnie niezainteresowany tym, że Michael właśnie opowiadał mu o swoim synu, Mattcie. – Przyszedł Sam, skończyłam myć kuchnię i piętro, czy mogłabym zrobić sobie chwilę przerwy?
Dora rozejrzała się po Gospodzie, po czym znowu zwróciła się do mnie.
- Jeszcze nie ma wielu ludzi, masz piętnaście minut. I odliczę ci to z zapłaty.
- Dobrze, dziękuję.
Twarz Sama, gdy podchodziłam do stolika, wykrzywiał wstrzymywany uśmiech. Usiadłam ciężko na drewnianym krześle, krzyżując na stole zmęczone ręce.
- Od kiedy tu pracujesz? – Uśmiechnął się szeroko, zapewne decydując nie kryć dłużej swojego rozbawienia.
- Od kiedy moja mama nakryła mnie wczoraj w nocy.
- Nie mogłaś jej przeprosić? – Spoważniał odrobinę, jednak kąciki jego ust ciągle były uniesione do góry.
- Nic to nie dało. Ale to, że zostałam zmuszona do pracy nie jest najciekawszą nowiną. – Ściszyłam głos. – Widzisz tego chłopaka rozmawiającego teraz ze starym Tossem?
Otworzył szeroko oczy gapiąc się na niego jakby pierwszy raz widział człowieka, zdziwiony nie mniej niż ja. Kopnęłam go pod stołem, żeby się otrząsnął. Szybko zwrócił na mnie swoje niebieskie oczy, które aż rzucały niezadanymi pytaniami.
- Nie wiem zbyt dużo. Tylko tyle, że zostaje tu na miesiąc – mruknęłam, mając nadzieję, że nieznajomy nas nie podsłuchuje.
- A potem? – spytał Sam, również zachowując cichy ton.
Zawahałam się. Czy powinnam mu mówić o jego planach? Rzadko trzymałam coś przed nim w tajemnicy, znaliśmy się od dziecka, a jako że towarzyszył mi w moich wyprawach był mi bliższy nawet od rodziny. Potrząsnęłam głową.
- Nic nie wiem, nie chciał powiedzieć.
Wątpiłam, żeby mi uwierzył, nigdy nie byłam dobra w kłamaniu. On jednak tylko pokiwał głową.
- Nie podoba mi się – stwierdził, chociaż nie wymienił z nim ani jednego słowa. – Wygląda jak ktoś, kto sprawia kłopoty. Jak ma na imię? Wiesz, skąd przybył?
Pokręciłam głową, dając znać, że nie umiem odpowiedzieć na jego pytania.
- Idę jutro na polowanie z ojcem, nie będzie mnie przez parę dni – oświadczył nagle, już pełnym głosem.
- Wrócisz do soboty? – Zwykle sobotami ćwiczyliśmy razem strzelanie z łuku, chociaż biorąc pod uwagę moją sytuację pewnie musielibyśmy wstać wcześnie rano, albo strzelać w nocy, co nie szło mi zbyt dobrze, a mama znowu nabrałaby podejrzeń.
- Nie wiem, tata powiedział, że chce wypróbować nową włócznię, podobno jest lepiej wyważona niż te, które robiliśmy do tej pory.
- A co z moim treningiem? – upomniałam się. Wiedział, że było to dla mnie ważne.
- Najwyżej poćwiczysz sama. Znasz już podstawy, teraz po prostu musisz próbować. Jak zacznie ci wychodzić trafianie w nieruszający się cel, zaczniemy trenować z czymś ruchomym.
- Ruchomym? – Poczułam w buzi dziwny smak na myśl, że będę musiała zabić jakieś zwierzę.
Niedaleko nas pewna czteroosobowa grupa mężczyzn nagle wybuchła głośnym śmiechem. Oboje zwróciliśmy głowy w tamtą stronę i okazało się, że jeden z nich, wyraźnie młodszy od reszty leży na ziemi obok przewróconego krzesła. Mimo pozycji on również dusił się ze śmiechu, po chwili jednak pozostali pomogli mu wstać.
- Skonstruowałem niedawno pewien amatorski mechanizm – kontynuował Sam. - Brakuje mi jeszcze tylko paru części, ale jak wszystko zadziała tak jak trzeba to tarcza będzie poruszała się po okręgu.
Otworzyłam szeroko oczy. Znowu mnie zdziwił. Miał tylko 19 lat, był niecałe dwa lata starszy ode mnie i robi rzeczy, o których nigdy nie śniłam, o których nikt nawet nie marzył.
- Spokojnie, zanim z tego skorzystasz musisz już naprawdę dobrze strzelać. Nie zadziała, jak nie będę stać obok, a nie chcę stracić oka.
Uśmiechnęłam się szeroko, na co on odpowiedział mi tym samym.
- Znając moje szczęście prędzej czy później stracisz je nawet stojąc za mną.
Zerknęłam do tyłu, żeby sprawdzić co robi Dora. Nie była mną zainteresowana, z wizytą wpadł do niej syn, szczebiotała więc coś cała rozpromieniona. Nieznajomy zaś rozmawiał z Michaelem, nie byliśmy jednak na tyle blisko, by wiedzieć o czym.
- Jak myślisz, uda ci się wyrwać stąd raz na jakiś czas? – spytał, patrząc mi prosto w oczy. Podparł głowę rękami i zrobił smutną minę.
- Nie jestem pewna. Wolałabym nie denerwować jak na razie mamy, sam rozumiesz. Może za tydzień uda mi się ją przekonać, że praca tutaj wcale nie jest dla mnie czymś dobrym.
Wplątał palce we włosy wiedząc, że jest to tak prawdopodobne jak zamieć śnieżna w ciągu lata.
- Coś wymyślimy – mruknęłam, myśląc czy znajdzie się chociaż jeden dzień wolny w tygodniu. – Ty to masz szczęście.
Zrobił zdziwioną minę.
- Czemu?
- Idziesz sobie na polowanie podczas gdy ja muszę siedzieć tu uwięziona i zmywać podłogi.
Jego twarz wykrzywiła się w coś na pograniczu troski i współczucia. Opuścił rękę tak, że dotknęła mojego nadgarstka. Zdziwił mnie ten nagły kontakt fizyczny. Zwykle trzymaliśmy dystans. Przypomniałam sobie rozmowę przy dzisiejszym śniadaniu i niezręcznie schowałam ręce pod stół, czując jak różowieją mi policzki.
- Nie martw się – powiedział niezrażony. – Jak wrócę jakoś się wymkniemy.
- Greynote! – usłyszałam ostry krzyk za plecami. Odwróciłam się, bez problemu rozpoznając już głos właścicielki Gospody. – Czas minął!
Stała oparta o ladę, w całej okazałości eksponując swój biust. Marius przysiadł się obok Michaela, którego zajął rozmową. Nieznajomy zaś obrócił się i patrzył prosto na nas. Skierowałam wzrok do Sama.
- Muszę iść. – Wstałam sztywno, ciągle czując ból w ramionach. Sam pokiwał głową i również opuścił krzesło.
- To do zobaczenia za parę dni. Wieczorem pracuję, więc raczej się już nie spotkamy.
Nie lubiłam siedzieć w kuźni. Nie dlatego, że nie interesowało mnie to, co robili Sam z jego ojcem. Robert Treston nie darzył mnie sympatią i zwykł komentować moją obecność niezbyt przyjemnymi komentarzami. Poza tym gdy Sam obrabiał stal był tak skupiony i nieobecny, że zdawał się nie słyszeć uwag ojca. Dlatego starałam się omijać kuźnię łukiem na tyle dużym, by nie zwrócić na siebie niechcianego zainteresowania pana Trestona.
- Powodzenia na polowaniu – rzuciłam jeszcze przez ramię, zanim podeszłam do Dory.
Sam wyszedł niedługo po tym, nieznajomy również udał się do swojego pokoju i przez resztę dnia go nie widziałam. Dora na przemian kazała mi obsługiwać gości i pilnować lady. Minęły godziny względnego spokoju, aż w końcu nadszedł wieczór. Ludzi przybyło i umorzeni alkoholem często wylewali trunek na kamienną posadzkę, którą chwilę później musiałam czyścić. Musiałam kręcić się między stolikami, dolewając piwa w puste kufle i czyszcząc klejące się powierzchnie, bez przerwy utrzymując wymuszony na twarzy uśmiech. Po godzinie byłam tak zmęczona, że najchętniej położyłabym się nawet na jednym z dziesięciu okrągłych stołów, by chociaż na chwilę zapomnieć o całym dzisiejszym dniu. Po trzech nie wiedziałam nawet jak mam na imię, w głowie szumiało mi tylko moje nazwisko, powtarzane co chwila przez wymagającą barmankę. W końcu ludzi zaczęło ubywać, hałas stopniowo malał, aż zniknął zupełnie, pozostawiając za sobą tylko niewyraźny pomruk paru pozostałych jeszcze przy stolikach osób.
- Greynote! – Ostry głos rozległ się ponownie, powodując u mnie nagłą chęć ucieczki. Zmusiłam się jednak, by ominąć parę stołów, które dzieliły mnie od lady i spojrzeć Dory Thorn prosto w brązowe oczy. Z bliska można było dostrzec w nich złote plamki.
- Tak, proszę pani? – spytałam pełna nadziei, że kolejna czekająca na mnie praca nie będzie wymagać ode mnie dużego wysiłku. Zamiast przydzielenia mi kolejnego zajęcia Dory uśmiechnęła się do mnie szeroko, pokazując rząd równych, aczkolwiek żółtych zębów.
- Dobrze się dzisiaj spisałaś, tak trzymaj – powiedziała szczerząc się ciągle, chociaż groźny ton nie opuścił jej głosu. – Niektóre rzeczy musisz tylko robić szybciej.
Zatkało mnie. Nie wiedziałam nawet, co jej odpowiedzieć.
- Możesz iść do domu, zanieś tylko kolację do jedynki, leży na stole w kuchni, razem z twoją dzisiejszą wypłatą. Od jutra możesz przychodzić po południu.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Znaczyło to, że poranki mam wolne, czyli czas na wyjście z wioski razem z Samem właśnie się znalazł. Chciałam iść podzielić się z nim nowiną, ale po chwili przypomniałam sobie, że przecież pracuje w kuźni.
- Dziękuję – mruknęłam na tyle głośno, by Dora mnie usłyszała.
Przez zmęczenie marzyłam tylko o tym, by wrócić do domu. Powłóczyłam nogami do kuchni, w której Kristoff przecierał brudną już ścierką blat stołu. Rzeczywiście na brzegu leżała ta sama taca, którą niosłam na górę rano. Jedyną różnicą było to co na niej leżało – duża szklanka z wodą, a także kawałek szynki, sera i ćwierć chleba z piekarni mojego ojca. Tuż obok tacy znajdował się stosik srebrnych i brązowych monet. Moje pierwsze, własnoręcznie zarobione pieniądze. W pośpiechu je policzyłam. Zyskałam dzisiaj czternaście srebrników i siedem brązowych lunów. Co prawda, żeby kupić sobie nowe buty brakowało mi jeszcze co najmniej 4 złote derlingi nazwane po Filliusie Derlingu, królu sprzed ponad dwustu lat, który odparł inwazję barbarzyńców i znacznie wzbogacił Królestwo Edine.
Tutejsza waluta była bardzo prosta do zrozumienia. Dwadzieścia lunów składało się na jeden srebrnik, zaś trzydzieści pięć srebrników było równowarte jednemu derlingowi. Przykładowo chleb kupić można już za dwa srebrniki i parę lunów, sukienka z najtańszej tkaniny kosztuje nieco ponad jeden derling, a skórzane buty odpowiednie do chodzenia po lesie parę srebrników poniżej pięciu derlingów.
 Pożegnałam się z Kristoffem Thornem, po czym chwyciłam tacę i poszłam powoli na górę. Stopnie zdawały się być o wiele za wysokie, a gdy dotarłam na szczyt czułam się jakbym weszła na najwyższą górę Cichych Turni w środku zimy. Zapukałam cicho do drzwi. Gdy nie doczekałam się zza nich żadnego odzewu, zapukałam ponownie, jednak znowu odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Może gdzieś wyszedł. Tym lepiej dla mnie. Nacisnęłam klamkę pewna, że pokój jest pusty. Racji jednak nie miałam.
Przed łóżkiem stał nieznajomy, odwrócony do mnie tyłem. Nie miał na sobie koszuli, także widziałam jego gołe plecy. Od razu się zaczerwieniłam i już chciałam odwrócić wzrok, gdy moją uwagę przyciągnęły cztery podłużne, stare blizny ciągnące się pod jego łopatkami. Wyglądały, jak ślady po pazurach jakiegoś drapieżnika. Mięśnie napięły się tuż przed tym, gdy mężczyzna odwrócił się w moją stronę. Tym razem opuściłam wzrok nie chcąc, by zauważył moją niezręczność.
- Przepraszam – powiedziałam, ciągle stojąc w progu.
Nie wydawał się poruszony tym, że widziałam jego blizny.
- No proszę, więc uczą tutaj wchodzenia do czyjegoś pokoju bez zaproszenia? – zapytał, i choć go nie widziałam z jego tonu wywnioskowałam, że się uśmiecha.
Nie odpowiedziałam. Zamknęłam za sobą drzwi i ciągle starając się na niego nie patrzeć ominęłam go i położyłam tacę na stoliku, co jeszcze bardziej go rozbawiło. Złapał mnie za ramię zmuszając, bym spojrzała w jego stronę.
- Czy zdajesz sobie sprawę – zaczął z szerokim uśmiechem na twarzy. – że jesteś sama w pokoju z półnagim mężczyzną?
Nie musiałam się rozglądać, żeby wiedzieć, że ma rację. Nikogo tu nie było oprócz nas, Dory zwolniła mnie do domu, z Kristoffem również się już pożegnałam. Poczułam dziwny dreszcz, gdy mnie dotknął, nie był on bynajmniej spowodowany strachem. Złapałam trzymającą mnie rękę i spojrzałam na niego wrogo. Pamiętałam, jak Sam uczył mnie walki wręcz dwa lata temu i jeśli będzie to konieczne - użyję tej wiedzy.
- Puść mnie. – Nie wiem, czy sprawił to zimny ton mojego głosu, czy wrogi błysk w oku, jego uśmiech niemal całkowicie zniknął. Powoli mnie puścił. Teraz tylko przyglądał mi się intensywnie swoimi zielonymi jak liście drzew wiosną oczami. Było w nich coś kojącego.
Potrząsnęłam głową zorientowawszy się, że zbyt długo mu się przyglądam.
- Życzę dobrej nocy – stwierdziłam sucho, odwracając się i kierując w stronę drzwi.
- Amando. – Mimowolnie się odwróciłam. Przecież nie mówiłam mu swojego imienia. Stał wyprostowany, zupełnie jakby ktoś kiedyś nauczył go takiej postawy. – Dziękuję, że nie powiedziałaś moich planów swojemu narzeczonemu.
Kąciki moich ust uniosły się delikatnie. Czyli słyszał naszą rozmowę. Westchnęłam cicho.
- Podsłuchiwanie cudzych rozmów nie należy do przykładów dobrego wychowania. – Jego twarz wykrzywiła się w łobuzerskim grymasie, zupełnie jak małemu chłopcu, gdy zrobił coś złego i nie chciał przyznać się do tego rodzicom. – Sam nie jest moim narzeczonym, nieznajomy.
Otworzyłam drzwi.
- Christian Blake – usłyszałam za plecami. Ponownie się odwróciłam.
- Słucham?
- Jestem Christian Blake, milady – powtórzył, kłaniając się delikatnie. To nie był tutejszy zwyczaj, znałam go jednak z licznych odręcznych malowideł umieszczonych w książkach miejscowej biblioteki. Nie umiałam czytać, jednak obrazy zawsze pobudzały moją wyobraźnię o świecie poza murami naszej wioski.
Wyszłam bez słowa, pozostawiając gościa stojącego po środku pomieszczenia.

To był bardzo długi dzień, myślałam, idąc do domu w blasku gwiazd i półokrągłego księżyca.

5 komentarzy:

  1. Awww..... CUDNE *.*
    Czekam na next :3

    OdpowiedzUsuń
  2. *.* początek może trochę nudny, ale koniec zarąbisty *.* podoba mi się ten nowy nieznajomy ;D mama nadzieję, że szybko dodasz nową notkę ;) .... na którymkolwiek blogu xD nie będę się rozpisywać, bo dobrze wiesz, że świetnie piszesz, też bym tak kiedyś chciała....

    reklamejszyn :D : http://time-will-show-the-way.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoma mi się jak opisujesz życie toczące się w wiosce. Przypomina mi to trochę styl kinga, który nie skupia się tylko na głównych bohaterach, nie pomija tych pobocznych i prawie o każdym mieszkańcu opisywanego miasteczka wtrąci kilka słów. U Ciebie jest podobnie. Przez to lepiej można się wczuć w atmosferę i akcję.
    Amanda wydaje się być rozpieszczoną jedynaczką. Nic nie potrafi robić i nic nie chce robić. Tylko polować. Ale pewnie gdyby pozwolono jej na to, prędko straciłaby zapał. Nęci ją to co zakazane, a zwykłe przyziemne zajęcia nudzą. Bardzo dobrze rozumiem jej postawę. Wątpię jednak, żeby jej matka to rozumiała i pozwoliła jej zrezygnować z pracy w gospodzie.
    Bardzo podobają mi się nazwy, które wymyślasz. Szczególnie ładnie brzmią Ciche Turnie. Właśnie te nazwy własne są chyba jednym z moich ulubionych elementów fantasy.
    Opowiadanie mnie zaciekawiło i z pewnością będę je czytała dalej. Już dodaję sobie Twojego bloga do listy obserwowanych. W wolnej chwili zapraszam do mnie, być może tematyka mojego opowiadania przypadnie Ci do gustu.
    demelium.blogspot.com
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mogę się doczekać następnego :)
    Jeśli lubisz,elfy i te sprawy to zapraszam do mnie :P
    http://sylvari-nadzieja-elionu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. No, no Christian wydaje się bardzo ciekawą postacią. Jestem strasznie ciekawa co się wydarzy w kolejnym rozdziale :)

    OdpowiedzUsuń